30 zabitych - to bilans katastrofy dwóch autobusów wiozących do pracy górników. Tragedia miała miejsce dokładnie 40 lat temu.
Każdego ranka z Żywiecczyzny ruszało kilkanaście autobusów wiozących do pracy górników kopalń „Brzeszcze”, „Piast”, „Mysłowice” i „Ziemowit”. 15 listopada 1978 r. ich peleton otwierał jadący do Brzeszcz autosan, za którego kierownicą siedział 35-letni Józef Adamek, ojciec 2-letniego Tomka, późniejszego mistrza bokserskiego. Ci, co przeżyli, wspominają, że kierowca pogłośnił radio, kiedy Abba zaczęła śpiewać „Waterloo”. Zbliżała się 4.50, autosan minął Oczków. Na zakręcie wpadł w poślizg. Za zakrętem był most łączący strome brzegi Wilczego Jaru, którym górski potok wpływa do Jeziora Żywieckiego. Kierowca zdążył jeszcze krzyknąć: „Giniemy!”, kiedy pojazd przebił się przez barierkę i spadł 18 metrów w dół. Niewiele ponad kwadrans później jego los podzielił kolejny autobus, który wpadł na ten pierwszy. Zginęło 30 osób: 27 górników, 2 kierowców i kobieta - wdowa po górniku, który jechała, żeby w biurze kopalni załatwić sprawy po zmarłym mężu. Najmłodsi mieli zaledwie 18 lat, najstarszy - 48.
Oficjalny komunikat zwalał winę za wypadek na nieżyjących kierowców, chociaż znający ich utrzymują, że radzili sobie w o wiele gorszych warunkach drogowych. Według milicyjnego raportu, kierowcy mieli tutaj zwolnić do mniej niż 30 km/h. Dziś w tym miejscu obowiązuje ograniczenie prędkości do 50 km/h. Nigdy potem, nawet przy przymrozkach i oblodzeniu, nie zdarzyło się na moście nad 18-metrową przepaścią nic podobnego. Tragedia w Wilczym Jarze była drugą pod względem rozmiarów katastrofą drogową w powojennej Polsce.
Kolejnym autobusom udało się już zatrzymać przed oblodzonym zakrętem. Ich pasażerowie - też górnicy - ruszyli kolegom na ratunek. Na miejsce wypadku dojechali strażacy i pogotowie ratunkowe. Udało się uratować 9 osób. Pozostałym wkrótce wyprawiono pogrzeby. Na miejscu tragedii postawiono pomnik - kamienną tablicę z krzyżem i 30 nazwiskami tragicznie zmarłych.
W 40. rocznicę tragedii w Wilczym Jarze modlono się za jej zmarłych uczestników podczas Mszy św. w pobliskim kościele św. Maksymiliana w Żywcu-Oczkowie. Po nabożeństwie bliscy zmarłych i koledzy górnicy złożyli kwiaty i zapalili znicze pod tablicą upamiętniającą wypadek. Miejscem tym opiekuje się górnicza Solidarność.