Sześć sekund trwał skok (od startu rozbiegu do wylądowania) Roberta "Boba" Beamona, który 50 lat temu wynikiem 8,90 w olimpijskim konkursie skoku w dal w Meksyku zapewnił sobie trwałą pozycję w historii sportu. W opinii wielu fachowców było to największe sportowe wydarzenie ubiegłego stulecia.
O mały włos 22-letni wówczas Amerykanin jednak w ogóle nie znalazłby się w finale igrzysk. Awans zapewnił sobie w ostatniej próbie eliminacji, przy czym odbijał się kilkanaście centymetrów sprzed belki, żeby nie spalić podejścia. W finale załatwił sprawę już w pierwszej kolejce. W tym momencie wszystko zdało się mu sprzyjać: był korzystny wiatr, wiejący z maksymalną dozwoloną prędkością, a zawodnik odbił się tuż sprzed belki... Dało to w sumie odległość o 55 cm większą od dotychczasowego rekordu świata.
"W tym jednym skoku zawarł całą swoją karierę i wielkość. W swoistej triadzie - bieg, odbicie, skok - wyszło mu wszystko. Miał idealny rytm i szybkość biegu. W belkę trafił jak trzeba i parabola lotu była idealna" - wspominał po latach w rozmowie z PAP wyczyn Beamona nieżyjący już red. Bohdan Tomaszewski, który 18 października 1968 roku ze stadionu Azteków relacjonował dla Polskiego Radia zawody lekkoatletyczne.
W drugiej próbie miał 8,04. Pozostałe skoki spalił.
"Miałem szczęście zobaczyć najbardziej efektowne wydarzenie tych bardzo barwnych igrzysk" - dodał i podkreślił, że później często ludzie, którzy na co dzień nie zajmowali się zawodowo sportem, "gdy słyszeli igrzyska w Meksyku, dodawali natychmiast ...aaa Beamon".
Tomaszewski widział go później w różnych zawodach, m.in. popularnych w tamtym okresie meczach Europa-Ameryka. "Był zawodnikiem przeciętnym, wtedy w Meksyku wyszedł mu ten jeden skok, +skok życia+" - zaznaczył.
Na stadionie pamiętnego dnia znajdowała się też Irena Szewińska, złota medalista w biegu na 200 m i brązowa na 100 m. "Widziałam jak on, wysoki i bardzo szczupły, poleciał daleko, bardzo daleko. Na stadionie rozległo się gromkie: ooo... " - powiedziała zmarła 29 czerwca legendarna lekkoatletka.
Najgroźniejszym rywalem Beamona był wówczas Niemiec Klaus Beer. "Leciał tak wysoko i tak długo, że wiedziałem, iż to będzie kosmiczny wynik. Do tego idealna sylwetka - kolanami prawie dotknął uszu. Górskie powietrze na wysokości 2240 m n.p.m. też zrobiło swoje..." - przyznał urodzony w Legnicy zawodnik, który srebrny medal wywalczył rezultatem 8,19.
Jak zmierzono, Beamonowi skok od startu do lądowania zajął sześć sekund, co określono później "skokiem w 21. wiek". Świadomość wielkiego wyczynu dotarła do Amerykanina natychmiast. Wyskoczył z piaskownicy jak poparzony. On i kilkadziesiąt tysięcy ludzi na stadionie wpatrzonych było na tablicę wyników. Po minutach oczekiwania i pracy sędziów przy użyciu tradycyjnej metalowej taśmy, wreszcie ukazały się na niej kolejno cyfry: 8-9-0.
Sam zawodnik zaczął cieszyć się trochę późnej, bowiem ... nie znał systemu metrycznego. Dopiero jego sławny rodak i uczestnik konkursu Ralph Boston wytłumaczył Beamonowi, że przekroczył granicę 29 stóp. Nowy rekordzista świata najpierw złapał się za głowę, później padł wtedy na kolana, a za chwilę zaczął tańczyć z radości.
"Nie mogłem w to uwierzyć. Wiedziałem, że poleciałem daleko, ale aż taki rezultat wydawał mi się czymś nierealnym. Gdy dziś o tym myślę, serce wciąż zaczyna mi szybciej bić" - tłumaczył po latach bohater, który na pamiątkę po konkursie otrzymał taśmę wykorzystaną do pomiaru odległości.
Jego wyczyn nieco zaskoczył rywali, bo Amerykanin uchodził za "króla życia". "Sam się chwalił, że w noc poprzedzającą konkurs uprawiał seks i raczył się tequilą. Poza tym niecodziennie widziałem go na treningu" - zauważył Beer.
Po występie Beamona w Meksyku powstało nawet nowe słowo "beamonesque", oznaczające nagłą i niespodziewaną poprawę rezultatów uzyskiwanych przez sportowca, a pod koniec stulecia prestiżowy amerykański magazyn "Sports Illustrated" uznał jego skok za jedno z pięciu największych sportowych osiągnięć 20. wieku.
Jego rekord przetrwał 23 lata. Nie wytrzymał pasjonującej rywalizacji Mike'a Powella i Carla Lewisa w mistrzostwach świata w Tokio. 30 sierpnia 1991 roku ten pierwszy uzyskał 8,95 cm, a nieco sławniejszy i bardziej utytułowany przeciwnik i rodak - 8,87. W sezonie 2018 najlepszym rezultatem było 8,68 Kubańczyka Juana Miguela Echeverrii, ale osiągnięte przy mocno sprzyjającym wietrze.
Beamon urodził się 29 sierpnia 1946 roku na przedmieściach Nowego Jorku. Wychowywała go babcia i... ulica. Zmiana środowiska, przeprowadzka do Północnej Karoliny pomogła mu zająć się sportem. Zaczął od koszykówki. Następnie uzyskał stypendium lekkoatletyczne na lokalnym uniwersytecie. W 1967 roku uzyskał 8,20 m. Po historycznym 18 października 1968 jego najlepszy skok nie był lepszy niż... 8,22 m.
Koszykarskie umiejętności, ale przede wszystkim olbrzymią popularność po wyczynie w Meksyku, docenili w 1969 roku działacze Phoenix Suns i w 15. rundzie z numerem 189. wybrali Beamona w drafcie do NBA. W zawodowej lidze jednak nigdy nie zagrał.
Kontuzja na początku lat 70. zmusiła go do przerwania kariery sportowej. Kilka lat później był trenerem w Meksyku. Bez wielkich przygotowań w pokazowej próbie uzyskał siedem i pół metra. Skończył studia socjologiczne. Zajmował się biznesem. W 1997 roku podczas lekkoatletycznych mistrzostw świata w Atenach był rzecznikiem ekipy USA. Później współpracował m.in. z Arnoldem Schwarzeneggerem, gdy ten był gubernatorem Kalifornii. Był też szefem Muzeum Olimpijskiego Fort Myers na Florydzie.
72-letni dziś Beamon mieszka w Las Vegas.