Ciało jednej z ostatnich Ślązaczek, które za głoszenie Jezusa były ciągane po salach rozpraw, spoczęło na cmentarzu parafii Radoszowy na granicy Rydułtów i Rybnika.
Dalej było w tym samym, pełnym humoru stylu. Urszula wspominała, że 37 razy przygotowała dzieci do Pierwszej Komunii Świętej w parafii św. Jacka w Radoszowach. Dni, w których jej wychowankowie przyjmowali Pierwszą Komunię, uważała za najpiękniejsze w swoim życiu. "Po drodze spotkałam też siedmiu chłopców, którzy poszli na służbę do świętego Kościoła i do dziś wiernie służą Panu Bogu" - napisała.
Dodała, że chodziła do siedmiu szkół (polskie, niemieckie i znów polskie), miała siedmiu proboszczów, wizytowało ją siedmiu biskupów i zadziwiało siedmiu papieży. "Fizyczne słabości mogłam naprawiać również w siedmiu szpitalach" - stwierdziła.
Wyliczyła, że pracowała w parafii Radoszowy od 1953 do 2011 roku. "A teraz na Gody Weselne z moim Panem idę, "Do Domu wracam, jak strudzony pielgrzym" - napisała - "Maryję za rękę trzymam, bo sama nie wniosę radości do nieba, z którą tam Jezus czeka na moje niegodne nic" - dodała.
Na pogrzeb śp. pani Urszuli przyjechało dziesięciu księży, w tym jej wychowankowie. - Jak tylko zacząłem dzwonić do ludzi z wiadomością, że Urszula odeszła na tamten świat, to wszyscy się cieszyli - powiedział w homilii ks. Stefan Czermiński, jej przyjaciel i spowiednik.
W czasie zwykłego pogrzebu takie słowa wywołałyby oburzenie bliskich. Ale to nie był zwykły pogrzeb.