- Nasza robota w tym świecie, to jest bycie szpitalem polowym, leczenie ludziom ran - mówił Szymon Hołownia w Lipniku.
Grupa "Rodziny Razem", spotykająca się w parafii Narodzenia NMP Bielsku-Białej-Lipniku, razem z ks. proboszczem Jerzym Wojciechowskim, zaprosiła Szymona Hołownię - dziennikarza, publicystę, autora książek i społecznika, by opowiedział o tym "Jak czynić dobro?". Temat spotkania nawiązywał do tytułu książki S. Hołowni: "Jak robić dobrze".
Zainicjowane przez lipnickiego gościa dwie fundacje: Kasisi i Dobra Fabryka, pomagają w siedmiu krajach - w Afryce i w Polsce. - Staramy się robić wszystko, aby ludzie, którzy robią dobre rzeczy, a potrzebują wsparcia, dostali je. Metodą naszego działania jest crowdfunding - finansowanie społecznościowe. Prosimy wielu ludzi, żeby zaangażowali się we wsparcie naszych projektów - tłumaczył.
Po dwóch stronach
W ten sposób fundacje pomagają prowadzić największy sierociniec w Zambii, gdzie pomoc znalazło 250 dzieci z najróżniejszymi historiami życiowymi z całego kraju: chore na AIDS, po przemocy fizycznej, seksualnej, ofiary handlu ludźmi, dzieci z zespołem Downa, z porażeniami, dzieci porzucone.
Rodziny i duszpasterze z Lipnika słuchali o tym "Jak czynić dobro"
Urszula Rogólska /Foto Gość
Dobra Fabryka ma pod swoją opieką hospicjum na 20 łóżek w Rwandzie, a także 72-łóżkowy szpital w Kongo, w miejscu gdzie trwa niegasnący, podtrzymywany konflikt zbrojny, skąd wycofali się już nawet "Lekarze bez Granic". To jedyny wiejski szpital w promieniu wielu kilometrów - bez prądu, bez drogi dojazdowej. Prąd czerpie z generatorów i solarów. Z pomocy korzysta tu 15 tys. pacjentów rocznie, w tym ok. 3 tys. dzieci z malarią. W ośrodku leczenia choroby głodowej pomocy potrzebuje prawie 250 dzieci.
Fundacja prowadzi także szkołę zawodową dla 56 dziewcząt w Senegalu, spółdzielnię rolniczą w wysuszonym rejonie Burkina Faso; w Togo pomaga 36 trędowatym, pozostawionym bez opieki przez inne fundacje i pojedynczym osobom z innych miejsc.
W Polsce zaangażowali się w pomoc ofiarom nawałnicy w Borach Tucholskich, a także kupowali piecyki i ciepłe buty dla mieszkańców warszawskich pustostanów. Jak tłumaczył Szymon Hołownia, w Polsce jednak "podaż" organizacji pomagających jest duża: - My chcemy iść tam, gdzie naprawdę nikogo z pomocą już nie ma - mówił. - Idziemy w takie miejsca, gdzie dobro się dzieje, ale to dobro jest na krawędzi zamknięcia, bo nie ma pieniędzy.
W planach fundacji jest stworzenie hospicjum dziecięcego na Ukrainie oraz pomoc wspólnotom katolickim w Chinach.
11 marca w Lipniku na spotkaniu z Sz. Hołwonią
Urszula Rogólska /Foto Gość
- Tak naprawdę nasza działalność nie pomaga tylko tym, którzy są tam. Ona pomaga pomagającym. Dajemy ludziom możliwość zrobienia czegoś dobrego. W bardzo prosty sposób - przy pomocy naszych projektów, naszych aplikacji, akcji, jest bardzo łatwo zrobić coś dobrego. Możemy zmieniać świat po jednej i po drugiej stronie - mówił dziennikarz, przypominając fundacyjne hasło: "Każdy ma coś, nikt nie ma wszystkiego". - Możemy się wymieniać dobrami, które mamy: ktoś da nam swoją uwagę, wdzięczność, a my mamy do dyspozycji 5 zł czy 50 tys. zł. "Zdrowaśkę" czy moment uwagi, życzliwego zainteresowania tym, że są ludzie na końcu świata, którzy czegoś potrzebują, w związku z czym ja też muszę zacząć żyć inaczej.
Tę sytuację S. Hołownia porównał do Eucharystii - przyjmując Jezusa, który jest głową Kościoła, przyjmuję cały Kościół, wszystkich ludzi z ich problemami, cierpieniami, ranami. Wszyscy jesteśmy jednym organizmem i każda nasza decyzja ma znaczenie, każde 5 zł, każde kliknięcie. - Póki jesteśmy w doczesności, nie ma momentów bez znaczenia - każdy jest ważny. Bo każdy albo nas prowadzi w jakąś stronę albo nas z tej drogi sprowadza - tłumaczył S. Hołownia. - Jak wejdziemy w wieczność, w perspektywę, w której nie ma już przeszłości i przyszłości, będzie inaczej. Ale teraz jest tak, że tu się rozgrywają najważniejsze rzeczy świata.
Szymon Hołownia nazwał siebie listonoszem, który "nosi różne rzeczy od jednych ludzi do drugich - od tych, którzy trochę więcej mają, do tych którzy nie mają". Niczyją winą ani zasługą jest to, że urodził się w Somalii, Sudanie czy w Polsce: - Jeśli nie ma tutaj winy i zasługi, to musimy być trochę bardziej sprawiedliwi i uważni w postrzeganiu tego świata i temu też służą te fundacje - zaznaczył.
Szpital polowy
Szymon Hołownia został zapytany o to jak ewangelizować, jak głosić Dobrą Nowinę na co dzień w środowiskach nam nieprzyjaznych.
Spotkanie z Szymonem Hołownią zorganizowała grupa parafialna "Rodziny Razem"
Urszula Rogólska /Foto Gość
Odpowiadając zaczął od tego, że w Polsce mamy komfortową sytuację i nadużyciem jest mówienie, że katolicy tu są prześladowani: - To, że ktoś ma wątpliwość czy nie do końca podziela naszą wrażliwość, to jest to wyzwanie nie dla mojego intelektu, co dla decyzji, którą podejmuję. Bo ja od 20 lat zajmuję się gadaniem i pisaniem, i wiem, że gadanie i pisanie nie nawraca, nie zmienia życia, że - podobnie jak w czasach Jezusa - zmienić może je postawa, z której wynika gadanie i pisanie. Nawrócenie, ewangelizacja - jeśli ma się dokonać, to w tym kluczu, o którym tyle się mówi - że XXI wiek musi być wiekiem świadectwa chrześcijańskiego - nie chrześcijańskiego intelektu, chrześcijańskiej rozkminki ani wojowania chrześcijańskiego.
Przypomniał słowa papieża Franciszka, że jeśli dziś mówi się, że jest na świecie wojna, spór, konflikt, to miejsce Kościoła na tej wojnie to nie mają być koszary, ani akademia sztuki wojennej, ani nawet uniwersytet wojskowo-medyczny, tylko to ma być szpital polowy. - Jeśli mają o nas myśleć, jak o chrześcijanach, to powinniśmy również leczyć rany tych ludzi, którzy nie do końca są nam przyjaźni. Nasza robota w tym świecie, to jest bycie szpitalem polowym, leczenie ludziom ran - niezależnie od tego czy przychodzą z takiej czy innej strony.