Adwentowo finiszujemy. Boże Narodzenie mamy za pasem
Szanowni Państwo i mili słuchacze. Zapraszam, jak zawsze w środę, na dzisiejszy felieton.
Adwentowo finiszujemy. Boże Narodzenie mamy za pasem. Tak prawie, to już jedną nogą jesteśmy przy Świętach. Mamy pewno za sobą, a może jeszcze przed sobą parę opłatkowych spotkań, szkolnych, zakładowych, firmowych czy środowiskowych. Tak właściwie to już rozpoczęliśmy świętowanie Bożego Narodzenia.
Pozwólcie Państwo proszę, że ja dziś mimo wszystko pozostanę jeszcze w Adwencie i spróbuję uwagę słuchaczy choćby na chwilę przy tym Adwencie jeszcze zatrzymać.
W minioną niedzielę, trzecią Adwentu, Ewangelia przeniosła nas do Betanii, po drugiej stronie Jordanu, gdzie Jan udzielał chrztu. Był już wtedy popularny, znany, ciągnęły do niego tłumy, żeby go słuchać, i żeby zanurzył ich w Jordanie. Był inny. Asceta. Pustelnik, może trochę dziwak, jedzący miód leśny i szarańczę, ledwo, co ubrany. Zwracał na siebie uwagę, budził zainteresowanie. Skoro miał coraz większy posłuch, to nie ma się też, co dziwić, że zarządzający ówczesnym społeczeństwem i religią poprzez wysłańców zapytali go: Kto ty jesteś? Bo też pewno wielu postrzegało go jako Mesjasza, albo nawet w nim go rozpoznawało. I Jan odpowiedział. Nie powiedział jednak pytającym, kim jest, a kim nie jest: Ja nie jestem Mesjaszem.
Innym słowy, jasno i jednoznacznie uciął wszelkie spekulacje czy obiegowe opinie, że to on jest tym wyczekiwanym. Bez dwuznaczności zaprzeczył jakoby były tym, za kogo go biorą, uważają, kogo w nim rozpoznają. Jeszcze innymi słowy nie udawał kogoś innego niż naprawdę był. Być może nawet tą odpowiedzią zawiódł i rozczarował wielu z tych, którzy tak go właśnie postrzegali. Taką odpowiedzią jasno uciął też przypisywanie mu roli jemu nie należnej.
Czemu zwracam na to uwagę? Bo zdaje mi się, że dziś wiedzie prym zachowanie przeciwne i wielu byłoby gotowych uznać nawet Jana Chrzciciela za frajera, który nie wykorzystał swoich pięciu minut, żeby choć przez chwilę być w centrum uwagi i to jako wyczekiwany wybawca. Dziś powszechnym jest przypisywanie sobie znaczenia ponad to rzeczywiste, i chętnie, ubarwianie, a bywa, że i z nadęciem opisywanie, kim to się jest. Co gorsza, bywa też, że wielu wierzy, że na prawdę są tymi, za których tylko sami siebie uważają.
Może nie od rzeczy, właśnie w Adwencie, byłoby przypomnieć sobie Jana Chrzciciela z tym jego jasnym: nie jestem tym, kogo we mnie widzicie, nie przypisujcie mi znaczenia, które mi nie przysługuje. Spróbujmy, tak trochę w kontrze do tej dzisiejszej mody akcentowania kim to jestem zacząć częściej mówić, kim nie jestem, zwłaszcza, kiedy widziani jesteśmy innymi, ważniejszymi, więcej znaczącymi, bardziej mogącymi, mądrzejszymi i lepszymi niż rzeczywiście jesteśmy.
A kiedy w końcu się dowiadują, że też nie jest ani Eliaszem, ani prorokiem, trochę pewno zawiedzeni i z rozczarowaniem dopytują: Co mówisz sam o sobie? I Jan odpowiedział wtedy tak: Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską, jak powiedział prorok Izajasz. Opisał siebie przez to, co robi. Nie przez to skąd pochodzi, nie przez efekty swojego nauczania, nie przez wyjątkowość swojej osobowości i zachowania, a przez to, co robił.
Ciekawe, jakie byłyby nasze odpowiedzi na tak postawione nam pytanie: Co mówisz sam o sobie? Czy opisalibyśmy siebie przez pozycje, wykształcenie, zawód, stopień naukowy, zajmowane stanowisko, popularność, czy deklaracyjną polityczność? Pojdę dalej i zapytam, czy opisalibyśmy siebie przez własną religijność Jestem chrześcijaninem, praktykującym katolikiem, chodzę w niedzielę na Mszę, modlę się i przestrzegam przykazań. A może taki opis samych siebie w ogólne nie wpadłby nam do głowy?
Jan opisał siebie przez swoje powołanie: Jam głos wołającego… Prostujcie drogę. I to jest sedno, rdzeń Adwentu: wyprostować co pokrzywione, pogięte i poplątane. Każde prostowanie pokrzywionych choćby tylko rzeczy i sprzętów wymaga wysiłku, energii, czasem nawet zaparcia się. Tego, że i my sami, niezależnie od tego kim jesteśmy, też bywamy nieźle pokrzywieni i poplątani nikomu udowadniać chyba nie trzeba.
To naprawdę dobry czas na prostowanie siebie, wnętrza, sumienia. To naprawdę dobry czas, na zgodę, na powrót do dobrego sąsiedztwa, na pogodzenie się z Panem Bogiem, ze współmałżonkiem i dawno nieodwiedzanym krewnymi, na wyprostowanie politycznych pokrzywień i oślej w niej upartości.
I ten właśnie głos Jana warto, a nawet trzeba najpierw samemu tak właśnie usłyszeć.
Ale to też dobry czas, żeby odważyć się być takim właśnie delikatnie ale wyraźnie słyszalnie podpowiadającym głosem: dajcie spokój, czas przestać żywić urazy, co wam da to skłócenie, może ten po drugiej stronie barykady też ma trochę racji, a upór i emocje to źli doradcy.
Posłuchać tego głosu i być takim głosem. Odważmy się na jedno i na drugie. Jeszcze trochę Adwentu nam zostało.
A ponieważ jest to moje ze słuchaczami ostatnie przedświąteczne spotkanie zakończę je życzeniami, jakie w tym roku przygotowałem:
Bóg stał się człowiekiem, żeby obudzić w nas boskość.
I tego obudzenia przez te Święta na czas po świętach wszystkim bardzo życzę.
A dziś już dziękuję i do usłyszenia. Ks. Piotr Brząkalik