Móc kupić wszystko wszędzie i zawsze to wygoda, tylko pytanie, ile ta wygoda naprawdę kosztuje.
Marek Migalski napisał w „Rzeczpospolitej” tekst pod tytułem „Wolna niedziela bez sensu”. Politolog i były europoseł zmierzył się z argumentami, które za niedzielą wolną od handlu podnoszą związkowcy z NSZZ „Solidarność”, powołujący się na dobro pracowników i konsumentów. Wyszło mu jak w tytule – czyli że to argumenty „absurdalne i nieprawdziwe”.
Publicysta wylicza zawody, w których trzeba pracować w niedzielę, takich jak straż pożarna czy służba zdrowia. Zatrudnieni w nich ludzie „rozumieją, że taka jest konieczność – a ściślej potrzeby innych obywateli” – stwierdza. Zauważa przy tym, że wolnych niedziel nie mają np. kelnerki czy pracownicy kin i teatrów. Są to ludzie, którzy „muszą pracować w niedzielę tylko dlatego, żeby komfort życia nie był obniżony”. Oni też chcieliby mieć wolną niedzielę, ale, jak uważa Migalski, nie mogą, bo kasjerka z Lidla, której „Solidarność” w końcu wywalczy wolną niedzielę, zechce pójść w niedzielę z rodziną do kina. „Kto jej wówczas sprzeda bilet?” – ironizuje.
Dziwne rozumowanie. W wielu krajach, także zachodnich, nie handluje się w niedzielę, ale nigdzie na świecie nie zamyka się w świąteczne dni kin, restauracji i hoteli. Takie instytucje z natury najintensywniej pracują wtedy, gdy inni nie pracują. Kto pracuje w obsłudze hotelu, ten raczej nie oczekuje, żeby jego klienci nocowali u niego w ciągu dnia, i to tylko powszedniego. Gdyby jednak hotelarze i bileterzy mogli w niedzielę mieć wolne – należałoby do tego doprowadzić. Ale to niemożliwe. Natomiast jest to możliwe w handlu. Pracownicy sklepów mogą mieć wolne – a skoro tak, to powinni mieć wolne.
Marek Migalski plan zakazu niedzielnego handlu uważa za „niedopuszczalną ingerencję w prawa obywateli”. I grzmi: „Wara państwu od tego, jak żyjemy”.
Ejże – a to my teraz żyjemy w oderwaniu od państwa? Ależ to właśnie przez państwo polskie liczne rodziny mają zepsute niedziele. Bo państwo zezwala na to, żeby matki musiały siedzieć na kasie, gdy to wcale nie jest konieczne. I chodzi o to, żeby to zmienić. No chyba, że dobro rodzin setek tysięcy pracowników uznamy za rzecz niewartą jakichkolwiek wyrzeczeń. Bo oczywiście móc kupić wszystko wszędzie i zawsze to wygoda, więc brak łatwego dostępu do kupowania w niedzielę może oznaczać pewną niedogodność. Pytanie jednak, co uznajemy za ważniejsze: nasz komfort czy życie rodzinne wielu rodaków. Już nie mówiąc o woli Bożej, co dla katolików powinno być przesądzające (ale o tym piszę w najnowszym numerze GN). To w gruncie rzeczy pytanie o hierarchię ważności.