Koszalińska delegatura IPN wszczęła śledztwo w sprawie zabójstwa włoskiego jeńca, kandydata na ołtarze.
Współwięźniowie z hitlerowskiego stalagu w Hammerstein, czyli dzisiejszej miejscowości Czarne nazywali Renato Sclarandiego „obozowym aniołem”. Młody podoficer nie po raz pierwszy pokonywał drogę do lazaretu. Wszyscy znali pomocnika obozowego kapelana. Tym razem szedł do chorych z Najświętszym Sakramentem. Miał stałą przepustkę wystawioną w dwóch językach - niemieckim i włoskim. Umożliwiała swobodne poruszanie się po stalagu. Jednak nie 22 kwietnia 1944 r. Co nie spodobało się strażnikowi, który stanął na drodze Renato? Nie spojrzał nawet na podaną mu kartkę, podarł ją na cztery części. Krzycząc na mężczyznę, nakazał zawrócić. Renato, choć zaskoczony, posłusznie skierował się do baraków. Wtedy strażnik sięgnął po broń i wymierzył do jeńca. Trafiony w plecy Sclarandi padł na ziemię.
Historię tę nagłośnił Ettore Deodato, włoski profesor od pewnego czasu mieszkający w Koszalinie. On też zwrócił się do koszalińskiej delegatury IPN w tej sprawie. Po kilku tygodniach prowadzenia postępowania sprawdzającego prokurator Krzysztof Bukowski zdecydował o wszczęciu oficjalnego śledztwa.
- Śledztwo będzie prowadzone w kierunku zbadania okoliczności zabójstwa włoskiego jeńca przez nieustalonego z imienia i nazwiska niemieckiego strażnika, co ma wszelkie znamiona zbrodni przeciw ludzkości - przyznaje.
Renato Sclarandi urodził się 30 stycznia 1919 r. w Sangano, miasteczku położonym niedaleko Turynu. Wychowanek salezjanów, członek Akcji Katolickiej, był aktywnym ewangelizatorem zarówno w czasach licealnych, jak i podczas studiów. Zapamiętano go jako jednego z najlepszych studentów, przyjaznego, pełnego życia, z głową pełną pomysłów. Apostolskiej misji nie zaprzestał także po powołaniu do armii w grudniu 1941 r. Po zawieszeniu broni 8 września 1943 r. porucznik Sclarandi trafił do niewoli i został deportowany, jak wielu włoskich żołnierzy. Najpierw do Luckenwalde w Niemczech, a następnie do Przemyśla i w końcu do Hammerstein. Tu też ewangelizował. Zachęcał współwięźniów do wspólnego odmawiania Różańca, dawał świadectwo chrześcijańskiego życia.
- Świadkowie tych zdarzeń już nie żyją. Są jednak publikacje prasowe zawierające ich wspomnienia i relacje, które podają przebieg tego zabójstwa - wyjaśnia K. Bukowski. Jak informuje, do IPN zgłosiła się również mieszkanka podkoszalińskiego Świeszyna, której ojciec przebywał w obozie, znał język włoski i kontaktował się z jeńcami z Italii. Jej zeznania być może wniosą nowe informacje w sprawie zabójstwa Sclarandiego. Prokurator Bukowski zwrócił się również do strony niemieckiej z pytaniem o to, czy zachowały się jakieś dokumenty z obozu Hammerstein.
- Chcemy ustalić, jak przebiegało to zdarzenie, ale przede wszystkim sprawcę. Kim był, czy poniósł zasłużoną karę za tę zbrodnię? - mówi prokurator Bukowski.
Ustalił również, że nie jest to jedyne zabójstwo dokonane na włoskim żołnierzu w obozie. W księdze zgonów, gdzie odnotowana jest śmierć Sclarandiego, znalazł adnotację przy nazwisku 22-letniego Tiziano Pardona, że zginął on od strzału w głowę.
Ciało R. Sclarandiego wróciło do rodzinnego Sangano w 1957 r. Jego imię nosi miejscowa szkoła. Trzy lata po sprowadzeniu jego szczątków do Włoch salezjanie rozpoczęli starania o wyniesienie go na ołtarze.