O tym, jak łączyć historię z nowoczesnością, orzełku z czapki polskiego celnika i etosie miasta z Wojciechem Szczurkiem, prezydentem Gdyni, rozmawia ks. Rafał Starkowicz.
Czy właśnie to tworzy swoisty genius loci tego miasta?
Gdynia powstała na kaszubskiej ziemi. To, co działo się tu wcześniej, stanowi rdzeń naszej tradycji i wartości. Zawsze o tym pamiętamy. Niezależnie od tego, skąd gdynianie przybywali, traktowali to z wielkim szacunkiem. Nad tą ziemią i tradycją pochylali się i ją akceptowali. Miałem przyjemność, już jako prezydent miasta, rozmawiać z Janem Skwierczem, przedstawicielem znamienitego kaszubskiego rodu. Opowiadał o tym, gdy jako 16-latek spacerował z Antonim Abrahamem dzisiejszymi ulicami Świętojańską i Starowiejską. Historia, wydawałoby się, bardzo odległa. Ale ten pomost historyczny istnieje.
Z tych opowieści wyłania się obraz miasta bez skazy i niesprawiedliwości. Czy taka właśnie Gdynia była?
Nie chcę idealizować tego świata. Podobnie, jak w miastach amerykańskich, był to trochę dziki zachód. Bogactwo sąsiadowało tutaj z biedą, po drodze był też kryzys gospodarczy... Ale miasto to miało niezwykłą dynamikę rozwojową. Gdy dzisiaj patrzę na Gdynię, na aktywność i nowoczesność mieszkańców, nie mam cienia wątpliwości, że korzenie tkwią w tamtym czasie. A wysiedleni w czasie wojny gdynianie po jej zakończeniu w ogromnej większości wrócili do swoich domostw. Dzięki temu udało się utrzymać tę tkankę społeczną budowaną w okresie międzywojennym. Potem pojawiały się różne momenty, które Gdynię znowu otwierały: stocznia, Polskie Linie Oceaniczne... Setki gdynian podróżowały po świecie. Tu, w Gdyni, nikt nikomu nie opowiadał, jak wygląda świat... Wszyscy wiedzieli, jak on wygląda. A praca na morzu kreowała także pewną zamożność.
Później przyszedł czas przemian...
Wybuch wolności w latach 90. trafił na bardzo dobry fundament. Gdynianom towarzyszyło poczucie, że żyją w bardzo szczególnym miejscu. Odczuwali symboliczną rolę Gdyni, to, że jest ona oknem na świat i symbolem wolnej Polski. Powodowało poczucie dumy mieszkańców. Dzisiaj chcemy o tym pamiętać, ale z drugiej budujemy nowoczesną rzeczywistość miasta.
Czym dzisiaj dla Polski jest Gdynia?
Mamy głęboką świadomość wspólnoty, którą tworzymy - państwa, narodu. Ale zawsze w historii świata występowały także czynniki wynikające ze swego rodzaju patriotyzmu lokalnego. On daje poczucie pewnej swoistości. Złą rzeczą jest to, gdy ta tożsamość przybiera kuriozalne formy i staje się ślepa na otoczenie, jeżeli prowadzi ku zamknięciu się człowieka i społeczeństwa.
Tak czasem opisuje się rywalizację Gdyni z Gdańskiem.
Lekkość dziennikarzy w budowaniu takiego opisu świata powoduje, że przekazywana refleksja i rzeczywistość dookoła to są dwie różne rzeczy. Dzisiaj, ze względu na nowe sposoby komunikowania się, często próbuje się opisywać tę rywalizację w sposób przypominający rozgrywki między Arką a Lechią. To nieprawdziwy obraz.
Ta rywalizacja nie istnieje?
Sopot, Gdynia, Wejherowo, Tczew, Pruszcz, Kościerzyna, Kartuzy, Puck, wiele pomorskich wspaniałych miast ma swoją tradycję i historię. One nie chcą się zlewać w jedno. To, że dbają o swoje dziedzictwo, jest ich potencjałem. Odwoływanie się do wartości, które tworzą te wspólnoty, to - moim zdaniem - rzecz pozytywna. Pokazuje drogi skuteczniejszego, lepszego niż inni rozwiązywania pewnych zagadnień. Trzeba pamiętać, że to, co tworzyło w historii pewien rodzaj rywalizacji, było w gruncie rzeczy jednym z najsilniejszych motorów napędowych rozwoju cywilizacji. To powodowało, że świat chciał się zmieniać, a ludzie szukali nowych, ciekawszych rozwiązań. Odwołam się do pierwszego z brzegu przykładu. Bardzo podoba mi się rywalizacja pomiędzy pomorskimi miastami w zakresie poziomu edukacji. Znakomite licea, próbując między sobą rywalizować, w gruncie rzeczy dodają pewną wartość wynikającą z budowania jakości.