Przypominamy archiwalne reportaże opisujące tragedię sprzed 10 lat.
W czwartek mija dokładnie 10 lat od zawalenia się dachu hali Międzynarodowych Targów Katowickich w Chorzowie.
W sobotę 28 stycznia 2006 r. odbywały się tam międzynarodowe targi gołębi pocztowych. Zginęło 65 osób, a około 140 ludzi zostało rannych.
Przypominamy nasze dwa archiwalne reportaże z tego czasu.
"Wychodzimy z hali. Przed nią – z różańcem i świętymi olejami w ręku – ks. Zenon Drożdż, proboszcz miejscowej parafii św. Józefa. Był tu już o wpół do ósmej. Wcześniej odwiedził poszkodowanych znajdujących się nieopodal w szpitalu.
– Spowiedź? Nie, tu nie ma co spowiadać – mówi ksiądz, dodając, że udzielił generalnego rozgrzeszenia ofiarom tragedii, a także ratownikom, którzy znajdują się w niebezpieczeństwie śmierci. Z zawalonej hali ks. Zenon idzie do siedziby zarządu targów, gdzie gromadzą się ocaleni z katastrofy. Zwłaszcza ci, którzy stracili kontakt ze swoimi bliskimi. Jest wśród nich starszy mężczyzna z Rybnika. Bandaż na głowie, zakrwawiona koszula, w klapie marynarki plakietka gołębiarskiej wystawy. Przeżył, ale się nie cieszy. W hali zostali jego dwaj zięciowie. Ludzie z wdzięcznością mówią o ks. Drożdżu, który podnosił ich na duchu. – Mówiłem, że wynoszą żywych, że widziałem uratowanego 10-letniego chłopca, że jest nadzieja – opowiada ks. Drożdż" - pisał w tekście "Ludzie, krew, gołębie" Jarosław Dudała. Całość dostępna TUTAJ.
"Niektóre gołębie pocztowe po zawaleniu się hali targów w Chorzowie same wróciły do swoich właścicieli. Tak jak błękitna gołębica Jerzego Koźlika z Opola. Ma dwa lata, w zeszłym roku przeleciała w konkursach 4,5 tysiąca kilometrów. - Przyleciała dwa dni po katastrofie. Usiadła zmarznięta na wylocie gołębnika - mówi pan Jerzy. - Myślałem, że zginęła pod dachem hali albo później, już w atmosferze. Ale była tak uparta, tak dzielna, że wróciła do siebie - patrzy na nią z wdzięcznością. Jak zareagował na jej powrót? - To były kolejne łzy - wyjaśnia krótko.
Kolejne, bo pan Jerzy też przeżył horror w Chorzowie. Na wszystkich sąsiednich stoiskach zginęli ludzie. - I pomyśleć, że przed imprezą miałem pretensje do organizatorów, że mi nie przyznali miejsca na stoisko tam, gdzie w ubiegłych latach... A w tamtym miejscu zginęli wszyscy, cała szóstka - wspomina. Cała obsada jego stoiska, siedem osób, ocalała. Pięcioro z nich, wraz z nim, wyszło z rumowiska samodzielnie, trzymając się za ręce i przedzierając się przez wąwóz z zawalonych blach. Brnęli przez to piekło, między ciałami znajomych, aż 40 minut. Zginęło tam 30 osób, które Jerzy Koźlik znał osobiście. Środowisko hodowców zostało zdziesiątkowane" - pisał w tekście "Gołębie patrzyły w górę" Przemysław Kucharczak. Całość artykułu TUTAJ.
Na miejsce tragedii szybko przyjechał także nasz fotoreporter, Henryk Przondziono. W galerii prezentujemy archiwalne zdjęcia.