Na synodzie coraz głośniej słychać postulat, by decyzję w sprawie Komunii dla rozwiedzionych pozostawić konferencjom episkopatów poszczególnych krajów czy regionów. To pomysł teologicznie wątpliwy i niebezpieczny dla Kościoła.
Wyobraźmy sobie teoretycznie, że granica na Odrze staje się także granicą „kościelno-teologiczną”. Episkopaty Polski i Niemiec wyraźnie różnią się w kwestii możliwości przyjmowania Komunii św. przez osoby żyjące w kolejnym związku. Jak to dosadnie określił jeden z ojców synodalnych: może się okazać, że to, co w jednym kraju jest świętokradztwem, w drugim będzie uznane za źródło uświęcenia. Dojdziemy do absurdu.
Na synodzie można zobaczyć tę fascynującą cechę Kościoła - mianowicie jego powszechność (katolickość). Papież jest Argentyńczykiem, ojcowie synodalni reprezentują dosłownie wszystkie strony świata. Łączą ich ta sama Ewangelia, ten sam Chrystus, ta sama wiara, a przecież różni bardzo wiele.
Sam temat małżeństwa jest też uniwersalny. Oczywiście w różnych kulturach świata małżeństwo i rodzina są postrzegane i przeżywane nieco inaczej. Ale te kulturowe różnice nie przekreślają faktu, że małżeństwo jest wpisane w samą naturę mężczyzny i kobiety. Wierzymy, że taki jest zamysł Boży. Tak to przedstawia Księga Rodzaju. Jedną z nadziei pokładanych w synodzie jest to, że Kościół ukaże z nową siłą, z nowym przekonaniem piękno i aktualność tego pierwotnego powołania mężczyzny i kobiety. Niezależnie od problemów i trudności istniejących w zróżnicowanych kulturach.
Kiedy pytałem abp. Tomasza Petę z Astany (Kazachstan), czy sprawy dyskutowane na synodzie nie wydają mu się odległe dla kraju, gdzie posługuje (70 proc. stanowią muzułmanie, tylko 1 proc. to katolicy), odpowiedział: „Nie, rodzina to jest fundament wszędzie, niezależnie od kraju, od kultury”. Dodał, że owoce synodu będą ważne nie tylko dla Kościoła, ale dla całego świata, ponieważ szczęśliwa, stabilna rodzina jest nadzieją dla wszystkich. Skoro tak jest, to tym bardziej postulaty silnego zróżnicowania w podejściu Kościoła do małżeństwa ze względu na różne kulturowe czy socjologiczne problemy wydają się chybione.
George Weigel zwraca uwagę, że w krajach rządzonych przez różnego rodzaju reżimy, komunistyczne czy nacjonalistyczne, zawsze pojawiała się tendencja do uniezależnienia lokalnego Kościoła od Rzymu. Celem tych działań było stworzenie Kościoła „narodowego”, wyizolowanego od Kościoła powszechnego przez odcięcie od Rzymu. Tak było w krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Tak jest dziś w Chinach, gdzie rząd chce kontrolować wspólnotę katolicką i wpływać na obsadę biskupów. Podobnie jest w Wietnamie. Znaczenie biskupa Rzymu jako znaku jedności Kościoła jest czymś bezcennym. Nie wolno tego utracić.
Zwolennicy dopuszczenia do Komunii św. osób rozwiedzionych żyjących w nowych związkach argumentują, że jest to kwestia duszpasterska, że dotyczy tzw. dyscypliny, a nie samej doktryny Kościoła. I dlatego ta dyscyplina może być różna w poszczególnych krajach. Wydaje się, że niejasność w tej kwestii jest w chwili obecnej tak duża, że konieczny jest jasny głos Magisterium Kościoła, jaki jest właściwie jej status „dogmatyczny”. W tej chwili bowiem słyszymy sprzeczne opinie z ust biskupów, a papież też nie zajmuje jednoznacznego stanowiska. Miejmy nadzieję, że sprawa ta zostanie wyartykułowana w czasie dyskusji nad trzecią częścią Instrumentum laboris, gdzie wprost pojawia się ten temat.
Roma locuta, causa finita. Im szybciej, tym lepiej dla Kościoła.