Ponad 60 kapłanów z kilku diecezji północnej Polski wzięło udział w konwiwencji prezbiterów drogi neokatechumenalnej, która zakończyła się 23 kwietnia w Koszalinie.
Konwiwencja to rodzaj rekolekcji, które wspólnoty neokatechumenalne przeżywają raz w miesiącu. Konwiwencja prezbiterów odbywa się znacznie rzadziej.
Kapłani, którzy przyjechali do koszalińskiego Centrum Edukacyjno-Formacyjnego, przez cztery dni wspólnie się modlili, rozważali Słowo Boże i dyskutowali na różne tematy związane z życiem Kościoła.
Konwiwencję prowadziły dwie ekipy tzw. katechistów wędrownych, z których większość to osoby świeckie posługujące we wspólnotach neokatechumenalnych.
- Są dwa cele tej konwiwencji - mówi Janusz Stryjecki, katechista. - Z jednej strony chcieliśmy, że tak powiem, wylać olejek na głowę Pana Jezusa. Niektórzy egzegeci tłumaczą, że fragment Ewangelii, w którym Jezus zostaje namaszczony w Betanii przed męką, można odnieść także do prezbiterów. Dobro, które czynimy dla prezbiterów, w których jest obecny Jezus, czynimy dla samego Jezusa. Ta konwiwencja jest takim wylaniem olejku. Księża po okresie Wielkiego Postu są zmęczeni. Prowadzili rekolekcje, spowiadali. Teraz w okresie paschalnym znaleźliśmy te parę dni, aby kapłani mogli trochę odpocząć przy Bogu - tłumaczy katechista.
- Po drugie konwiwencja ma charakter otwarty. Zaprosiliśmy też kapłanów, którzy nie są na drodze neokatechumenalnej, aby mogli jej trochę posmakować - dodaje Janusz Stryjecki. Rzeczywiście, w Koszalinie pojawiło się kilku księży niezwiązanych ze wspólnotami neokatechumenalnymi.
Janusz Stryjecki podczas jednej z katechez. Na co dzień razem z żoną posługują we wspólnotach w rejonie gdańskim ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość Jednym z ważniejszych tematów podjętych podczas konwiwencji była nowa ewangelizacja. Księża zastanawiali się, jak skutecznie głosić Ewangelię w zmieniającym się szybko świecie.
- Żyjemy w czasach postępującej sekularyzacji. Oznacza ona, że mamy wielu nie tylko niechrześcijan, ale także chrześcijan, którzy już zapomnieli, kim są. Nowa ewangelizacja oznacza więc także posłanie do takich ludzi. Mamy budzić na nowo wiarę w tych, którzy zapomnieli o Chrystusie - mówi Janusz Stryjecki.
- Jak to robić? Przed tymi, którzy utracili wiarę, trzeba wzbudzać znaki wiary. Jakie to są znaki? Może cuda? Owszem, choć one nie zdarzają się zbyt często. Zresztą, jak spojrzymy na Nowy Testament, to Jezus rzeczywiście czynił wiele cudów, ale już w Dziejach Apostolskich zbyt wielu ich nie znajdziemy. Dlaczego? Bo cud, ten fizyczny, ma bardzo ograniczony zasięg. Ludzie, którzy go widzą, może w niego uwierzą, a może nie. Potrzebujemy znaku mocniejszego od cudu.
- Jezus mówi o dwóch takich znakach wiary. Pierwszy to miłość. Mamy się kochać, tak jak ukochał nas Jezus, czyli aż po krzyż i po tym wszyscy poznają, że jesteśmy Jego uczniami. Przede wszystkim mamy więc pokazywać wiarę poprzez miłość. Drugim znakiem, który wypływa z nakazu miłości, jest jedność we wspólnocie wiary - wyjaśnia katechista.
Każdego dnia konwiwencji kapłani spotykali się także na Eucharystii ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość - Tę miłość i jedność najlepiej widać w małych wspólnotach. Np. we wspólnotach neokatechumenalnych, w których często razem formują się ludzie bogaci i biedni, profesorowie i ludzie bez wyższego wykształcenia, rodziny, samotni, prezbiterzy, osoby w różnym wieku. Jeżeli taka wspólnota trwa i się rozwija, musi to wzbudzać pytania: "Co jest tym, co tych ludzi jednoczy?", "Co oni mają ze sobą wspólnego?", "Dlaczego oni się tak kochają?" - mówi Janusz Stryjecki.
- Aby Kościół był dzisiaj znakiem, musi na nowo stawać się wspólnotą wspólnot. Minął czas Kościoła masowego, kiedy całe narody stawały się chrześcijańskie. Dzisiaj ostoją się małe wspólnoty, które są twórcze i żywe, które są znakiem - dodaje katechista.
Z uczestnikami konwiwencji spotkał się także bp Edward Dajczak, który przewodniczył Eucharystii we wtorek 21 kwietnia.