Przecież nie będą do nas strzelać. Mają już nauczkę z Gdańska, z Poznania i z wcześniejszych lat.
V.
A.G.: – Moje ostatnie spotkanie z Krzyśkiem było bardzo zwyczajne. Jakieś trzy, cztery tygodnie wcześniej był u mnie w jednostce. Porozmawialiśmy z godzinę i to wszystko. W wojsku były takie głosy: to jest niemożliwe, co ta „Solidarność” wyrabia. I powiedziałem o tym bratu. A Krzysiek na to: „Nawet jeśli, to przecież nie będą do nas strzelać, mają już nauczkę z Gdańska, z Poznania i z wcześniejszych lat, więc teraz to już na pewno nie będą strzelać do robotników…”. To była ostatnia rozmowa z nim.
M.C.: – W naszym domu zawsze panowała antykomunistyczna atmosfera i jestem pewna, że to dlatego Krzysio został na kopalni w czasie strajku. Wieczorami nasz ojciec siadał i mówił: „Chodźcie, opowiem wam, jak tam było w partyzantce”. Słuchali z mamą Radia Wolna Europa. My już kładliśmy się spać, a mama szeptała: „Cichutko, cichutko – Wolna Europa”. I potem opowiadała nam, co się dzieje na świecie. Antykomunizm wynieśliśmy z domu.
A.G.: – Po śmierci Krzyśka esbecy dawali nam do zrozumienia: pamiętamy, że wasz ojciec był akowcem. Gdy przychodzili na rewizję, zawsze to podkreślali. W 1983 roku założyłem swoją rodzinę i wyprowadziłem się od mamy. Zamieszkałem z żoną, urodziło się jedno dziecko, potem drugie. I nawet do mnie przychodzili na rewizje, do ’86 roku to trwało. Ja wychodziłem przed siódmą rano do pracy, a dziesięć po siódmej oni już przychodzili do domu. Żona w koszuli, dzieci malutkie. Kiedyś traf chciał, że wróciłem się, bo czegoś zapomniałem. Wchodzę, a oni już są. Wśród nich taki jeden, Pułapa, który później w wolnej Polsce nadal służył w policji. A wtedy, jak przyszedł do nas na rewizję, to mojego małego synka wziął z łóżeczka, podniósł za nogi do góry i szukał. Ulotek, gazetek, bimbru… Nawet jeden z towarzyszących mu esbeków upomniał go: „Co ty robisz? Zostaw dziecko!”.
Ja myślę, że oni nachodzili nas nie w jakimś konkretnym celu, tylko po to, by nas zastraszyć, żebyśmy nie zapomnieli, że oni istnieją. Gazetki, ulotki i bimber to był tylko pretekst. Do ’86 roku wytrzymałem. W końcu wyjechałem z Tarnogrodu do Sosnowca. Znalazłem pracę na kolei. Ale pewnego dnia przychodzi do mnie milicja. Znaleźli mnie nawet tam. Mam się zgłosić w Dąbrowie Górniczej do SB. Czyli dalej to samo. Przesłuchali mnie i powiedzieli: „Będziemy pana odwiedzać”. Ale tak grzecznie, ładnie. Nie tak jak ci wcześniej, którzy zawsze wyzywali i poniżali. A tu grzecznie. Socjalizm z ludzką twarzą (śmiech). I w rzeczywistości to mnie nigdy nie odwiedzili. Czyli faktycznie w ’86 roku skończyła się gehenna. Mogłem odsapnąć.
M.C.: – U nas w Tarnogrodzie trwało to 2 lata dłużej, do śmierci mamy w grudniu ’88 roku. Za każdym razem, jak zbliżała się rocznica „Wujka”, mama już miała straszliwą depresję. Nawet pamiątki Krzysia chciała spalić. mówiła: „Małgosiu, żebyście nie mieli kłopotu, bo jak oni to znajdą, to będzie znów problem. Gdy mama zmarła, to oni dali już spokój z tymi rewizjami.