Dzisiejszy patron chciał być dobrym władcą. Takim, który nie zaprzepaści dzieła odziedziczonego po rodzicach.
Dzisiejszy patron chciał być dobrym władcą. Takim, który nie zaprzepaści dzieła odziedziczonego po rodzicach: węgierskim księciu Gejzie i Adelajdzie – córce dobrze nam znanego z historii Mieszka I. Jednak obrona skrawka ziemi przed napaścią ze strony innych książąt to dla dzisiejszego patrona było stanowczo zbyt mało, by móc być uznanym za władcę dobrego. Przyświecał mu bowiem cel większy i szczytniejszy. Pragnął, by dzielnicowe rozbicie Węgier zakończyło się zjednoczeniem. Dlatego po śmierci swojego ojca dołożył wszelkich starań, zarówno dyplomatycznych, jak i siłowych, by wraz z rokiem 997 stać się władcą zjednoczonych Węgier. Poślubienie bł. Gizeli, siostry św. Henryka II, cesarza Niemiec było tego widomym znakiem. Tak, jak i uroczysta koronacja na pierwszego króla zjednoczonego kraju dokonana przez papieża Sylwestra II, co miało miejsce w Boże Narodzenie roku 1000. Czy zdobycie królewskiej korony nasz dzisiejszy patron uznał za oznakę bycia "dobrym władcą"? Nie, to oznaczało tylko, że był skutecznym politykiem, na przymiotnik 'dobry' pracował zatem dalej przez 38 lat swoich rządów. Otoczył się mądrymi doradcami, fundował klasztory i kościoły, dbał o poddanych, siebie i swoje królestwo poddał opiece Matki Bożej, Wielkiej Pani Węgrów. Dopiero to wszystko razem sprawiło, że gdy umarł został po nim tytuł "króla apostolskiego" i dzisiejsze wspomnienie w Kościele – św. Stefana Węgierskiego, dobrego władcy.