W partii Donalda Trumpa nadszedł czas rozliczeń i wzajemnych oskarżeń po przegranych wyborach do Senatu.
Po informacji, że Demokraci w wyniku wyborów midterms (w połowie kadencji prezydenta, gdy wybiera się m.in. 1/3 składu Senatu) utrzymali większość w izbie wyższej Kongresu, w środowisku Republikanów rozpoczął się czas rozliczeń. Historia pokazuje, że zwykle obóz urzędującego prezydenta te wybory przegrywał, dlatego utrzymanie Senatu przez partię Joe Bidena jest odczytywane jako spory sukces Demokratów. Szczególnie, że wybory przeprowadzono w trudnym okresie wysokiej inflacji, kryzysu spowodowanego atakiem Rosji na Ukrainę i napiętą sytuacją z Chinami wokół Tajwanu.
Jak podaje BBC, Republikanie szukają winnego swojej porażki i najczęściej w tym kontekście pojawiają się dwa nazwiska: krytycy byłego prezydenta Donalda Trumpa obwiniają go za słabe występy w czasie kampanii, zaś zwolennicy Trumpa obarczają winą za porażkę przywódcę republikańskich senatorów Mitcha McConnella.
Co więcej wciąż niejasne są wyniki wyborów do Izby Reprezentantów. Choć faworytami do wygranej w walce o niższą izbę Kongresu są wciąż Republikanie, to w każdym kolejnym dniem liczenia głosów ich przewaga maleje w porównaniu z wynikami sondażowymi.
Notowania Trumpa we własnej partii spadają, a jest to o tyle istotne, że na krótko przed wyborami zasugerował, że zamierza wystartować w kolejnych wyborach prezydenckich.
To już trzecie wybory z rzędu, w których Trump kosztował nas zwycięstwo. Powiedział, że będziemy zmęczeni wygrywaniem. Cóż, na razie jestem zmęczony przegrywaniem - skrytykował Trumpa na antenie CNN republikański gubernator stanu Maryland Larry Hogan.
W praktyce brak większości w Senacie oznacza, że Republikanie nie będą mogli m.in. blokować nominacji prezydenta Bidena do sądów federalnych.