Nie jesteśmy uniwersalni. Nie nadajemy się do każdej pracy, powołania czy zadania.
Nie jesteśmy uniwersalni. Nie nadajemy się do każdej pracy, powołania czy zadania. Niby każdy to wie, ale i tak mamy przekonanie, że przy odrobinie dobrej woli i wysiłku damy radę.
Miał je i dzisiejszy patron Piotr Celestyn, gdy w lipcu 1294 roku jako 80-letni starzec wjeżdżał do Rzymu na osiołku i w łachmanach, by objąć Piotrowy tron jako Celestyn V. Nie za to jednak został wyniesiony do chwały ołtarzy. Ani nie za to, że od młodości tak bardzo pragnął oddać się Bogu na wyłączność, że wybrał życie pustelnika. Nie zdecydowała o jego kanonizacji także zakonna rodzina, którą założył spośród swoich naśladowców i uczniów na górze Morrone, która szybko rozrosła się do 600 członków, mieszkających w 40 eremach. Także i święcenia kapłańskie, które przyjął Piotr Celestyn, by móc w niej w pełni służyć swoim współbraciom to zbyt mało, by mówić o nim jako o świętym. To wszystko ujęło jednak kardynałów, którzy wybrali go papieżem i z góry Morrone sprowadzili do Rzymu. Dlaczego więc wspominamy dzisiaj w kalendarzu liturgicznym św. Celestyna V? Bo bardzo szybko się zorientował, że nigdy nie powinien przyjmować godności następcy św. Piotra i miał w sobie tyle odwagi, że jako pierwszy w historii zrezygnował z powierzonego sobie urzędu. Stracić twarz, żeby nie szkodzić Kościołowi? Święta rzecz jak się okazuje.