Cierpienie milionów ludzi z powodu rozłąki z bliskimi, opuszczenia własnego domu, wyruszania w nieznane; tysiące ludzi płaczących z powodu śmierci swoich synów, mężów, ojców. Tak wiele samotności, opuszczenia, bezradności - pisze z Wierzbowca na Ukrainie, s. Maria Marta Przywara SSpS.
"Chciałoby się obudzić rano i uświadomić sobie, że to tylko koszmarny sen. (...) Wojna wywołana przez Rosję wstrząsa całym światem, zło wydaje się tryumfować".
Służebnice Ducha Świętego obecne są na Ukrainie ponad 30 lat. Obecnie siostry są zaangażowane w pomoc uchodźcom. "W każdym z naszych domów lub mieszkań (oprócz Kijowa) przebywają rodziny, uciekające od wojny" - pisze misjonarka.
Na Ukrainie aktualnie jest 7 sióstr (Polki i Ukrainki) oraz 2 ojców werbistów.
"W Chmielnickim siostry wraz z postulantkami pomagają uchodźcom, chroniącym się przy kościołach. W Kijowie jedna z Sióstr pracuje w Radio Maria, a druga jako pielęgniarka troszczy się o rannych żołnierzy. W wiosce Wierzbowiec, gdzie jest nasze letnie centrum rekolekcyjne dla dzieci i dorosłych, wspólnie z o. Wojciechem Żółtym SVD przyjmujemy uchodźców (...) Ludzie wypełnili wszystkie pomieszczenia wokół kościoła przeznaczone na letni wypoczynek dzieci. Nasz dom zakonny również się zapełnił uchodźcami".
Misjonarka zaznacza, że nie wystarczy tylko stworzyć warunki mieszkalne.
"Potrzeba jeszcze znaleźć czas, by wysłuchać ich dramatów. Przed dotarciem do nas, wielu z nich przeżyło strach przed bombardowaniem, chowanie się w piwnicach, dramat rozłąki i niemożność ucieczki przed wojną wraz z wszystkimi bliskimi. Czasami wyjazd niektórych stał się niemożliwy z powodu ostrzałów, a czasami niektórzy nie byli gotowi na wyjazd.
W korespondencji, przytacza wysłuchane historie.
"19-letnia Lera i jej 13 letni brat Tim przyjechali z sąsiadką Irą, ponieważ ich rodzice jako wojskowi musieli pozostać na miejscu. Ira przyjechała ze swym 12 letnim synem Ilią. Od pierwszych chwil można było zauważyć, że przeżywa duże napięcie. Początkowo myślałyśmy, że to zmęczenie po długiej i trudnej podróży. Następnego dnia z płaczem podzieliła się swym bólem. Tam, w ostrzeliwanym Charkowie, pozostała jej córka z 5-miesięcznym dzieckiem, której z powodu ostrzałów nie mogli wówczas ewakuować. Przez kilka dni Ira była bardzo przybita, wyjechała z cudzymi dziećmi, a własnej córki i wnuka nie mogła zabrać. Przez długi czas gorąco modliła się, by ewakuacja stała się możliwa i przebiegła bezpiecznie. W końcu nadszedł szczęśliwy dzień, gdy oznajmiła, że jej córkę ewakuowano i przewieziono w pobliże polskiej granicy. Mąż i zięć Iry, będąc wojskowymi, musieli pozostać na miejscu. Ira, póki co, nie może się spotkać z córką, gdyż są w różnych częściach Ukrainy, ale jest spokojniejsza, wiedząc, że córka i wnuczka są w bezpiecznym miejscu".
"W całej dramatycznej sytuacji Ukrainy błogosławieństwem jest to, że ma tak bohaterskich ludzi. Uwidacznia się to szczególnie w żołnierzach, którzy z tak wielkim poświęceniem bronią swojej Ojczyzny. Inni, którzy nie walczą, starają się pomóc żołnierzom na inne sposoby..." - dodaje misjonarka.
Całość listu na: www.werbisci.pl