Trudno stwierdzić, czy więcej tej jesieni mówi się o Chopinie, czy Chopina słucha. Jaki czar kryje ten konkurs, że co pięć lat skupiamy wrażliwą uwagę przed odbiornikami radia, przed telewizorami, przed ekranami komputerów i telefonów po to, by posłuchać utworów geniusza epoki romantyzmu?
Finałowe przesłuchania dwunastki uczestników XVIII Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina potrwają do środy. Tego dnia, późnym wieczorem, poznamy też końcowy werdykt jury. W grze pozostało dwóch Polaków, dwójka Kanadyjczyków, dwójka Japończyków, Hiszpan, Włoszka, Koreańczyk, Chińczyk, a także reprezentant Włoch i Słowenii oraz reprezentantka Rosji i Armenii. W ciągu ostatnich trzech tygodni młodzi pianiści wykonali w sumie prawie dwa tysiące interpretacji utworów Chopina. Jeśli ktoś słuchał wszystkich wykonań (w sali koncertowej czy w domowym zaciszu), był świadkiem prawie stugodzinnego recitalu.
Gdyby mierzyć klasę pianisty internetową popularnością jego wykonań, faworytem byłaby z pewnością Aimi Kobayashi. Na kanale YouTube Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina to właśnie występy 26-letniej Japonki budzą największe zainteresowanie. W kolejnych etapach konkursu jej popisy uzyskiwały setki tysięcy wyświetleń. Warto przypomnieć, że Kobayashi do finału Konkursu Chopinowskiego dotarła również w 2015 roku. Wówczas jej finałowy „Koncert e-moll op. 11” rozbił na kanale Instytutu bank. 2 miliony – oto jej internetowa publiczność. Nawiasem mówiąc, podczas jutrzejszego występu Kobayashi znów zmierzy się z koncertem e-moll, a statystyki wyświetleń znów poszybują w kosmos. Oczywiście – korzystając jeszcze z kosmicznej terminologii – nie będzie to tak odległa galaktyka jak w przypadku lotów rozrywkowego mainstreamu (tylko jako ciekawostkę podaję oglądalność piosenki z najnowszego Bonda na kanale wokalistki Billie Eilish – 50 milionów). Na szczęście. Bo trzeba zauważyć urok paradoksu jesiennej popularności Chopina. Z jednej strony z wielką satysfakcją utożsamiamy się z potężną, a wciąż rosnącą wspólnotą szopenistów (tych przez wielkie, jak i najmniejsze „s”). Z drugiej strony czujemy, że istnieje granica pewnej elitarności, której przekroczenie może tę satysfakcję nieco ostudzić.
Trudno stwierdzić, czy więcej tej jesieni mówi się o Chopinie, czy Chopina słucha. Wzrost aktywności w mediach społecznościowych sprzyja wrażeniu, że w tych dniach wszyscy jesteśmy melomanami. A przynajmniej aspirujemy do tego miana. Podobnie jak eksperci od mazurków, preludiów, nokturnów, sonat... mamy własne zdanie w kwestii faworytów konkursu. I jak eksperci być może czujemy się rozczarowani kolejnym werdyktem jury, będącym przecież wypadkową również odmiennych gustów. Wreszcie, jak eksperci, dzielimy się ochoczo własnymi spostrzeżeniami. Od wielu minionych edycji konkursowi towarzyszy, nieco wytarta już, fraza: „fenomen kulturowy”. I rzeczywiście trudno jej uniknąć, zbierając myśli na temat trzech tygodni z Chopinem. Jaki zatem czar kryje Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina, że co pięć lat skupiamy wrażliwą uwagę przed odbiornikami radia, przed telewizorami, przed ekranami komputerów i telefonów po to, by posłuchać utworów geniusza epoki romantyzmu?
Po pierwsze: Tradycja rzecz święta. Konkurs Chopinowski to coś co trwa. Niezmiennie i niezależnie od panującego ustroju, sytuacji ekonomicznej i społecznej kraju czy od tego, kto ma większość w parlamencie. Pianista i pedagog prof. Jerzy Żurawlew rozpoczął starania o zorganizowanie konkursu pianistycznego w 1925 r. Kontekstem była m.in. dyskusja o tym, jak grać Chopina. Później wspominał, że łatwo nie było. „Opinia muzyków była jednomyślna: »Chopin jest tak wielki, że sam się obroni«. W Ministerstwie oznajmiono, że nie ma na to środków” – żalił się Żurawlew. Udało się jednak zorganizować pierwszy konkurs w styczniu 1927 r. Miejsce przesłuchań – Sala Koncertowa Filharmonii Warszawskiej. Pianiści – młodzi, z wielu krajów. No i oczywiście (zawarty w nazwie) tryb konkursowy. W podstawowych kwestiach nie zmieniło się nic do dziś! Ale jest coś jeszcze. W pierwszej edycji zaprezentował się m.in. 20-letni Dymitr Szostakowicz, dziś określany mianem „największego symfonika XX wieku”. Wówczas nie zachwycił jury konkursu. Zdobył zaledwie wyróżnienie. Jego historia może pozytywnie zmotywować „przegranych zwycięzców”, czyli młodych pianistów, którzy choć dotarli w konkursie wysoko, to jednak nie zdobyli nagrody.
Po drugie: Chopin w wydaniu konkursu w Warszawie to jeden z nielicznych już narodowych mostów. Łączy wszystkich Polaków w czasach, gdy tak wiele nas dzieli. I to zarówno w przestrzeni publicznej, jak przy niedzielnym, rodzinnym obiedzie.
Po trzecie: Odpływamy wraz z pianistami. Piotr Alexewicz – zdaniem niektórych wielki nieobecny w finale – po występie w trzecim etapie mówił przed kamerą TVP Kultura o swojej podróży z Fryderykiem Chopinem. O tym, że gdy gra, właściwie nie ma go na sali. Jest w muzyce, w innym czasie, w innej przestrzeni. Ten klimat, o którym opowiadają również pozostali uczestnicy konkursu, udziela się przecież także słuchaczom, tak spragnionym oderwania się od swojego „tu i teraz”, by być z Chopinem „tam i wtedy”. Na dobrą sprawę nie trzeba odróżniać nokturnu od mazurka, by poddać się czarowi tej muzyki.
Choć Chopina jest gdzie słuchać okrągły rok – na popisach uczniów, koncertach mistrzów, mniejszych czy większych festiwalach, dzięki nośnikom CD czy serwisom streamingowym – to jednak ogólnonarodowe (a przecież też ponadnarodowe) poruszenie trwa stosunkowo krótko. Intensywność, z jaką wielu miłośników muzyki doświadcza Konkursu Chopinowskiego, daje kolejny dowód wyjątkowości dobiegającego końca wydarzenia. Zostaną nagrania w sieci... Porównywania aktualnego konkursu do igrzysk czy mundialu zawsze wydawały mi się mocno nie trafione. Retransmisja finału piłkarskich mistrzostw to nie to samo, co śledzenie meczu na żywo. Na to jedno podobieństwo się zgodzę.