Najpierw połączyła ich miłość do Boga, potem wspólna praca na rzecz potrzebujących i troska o zbawienie ludzi. W końcu oboje zostali wyniesieni na ołtarze. Nowi błogosławieni mają też związki z Lubelszczyzną.
Kiedy na początku XX wieku matka Elżbieta Róża Czacka dostała w spadku od swej krewnej Jadwigi Poletyło majątek w Żułowie, stał się on zapleczem, z którego plonów korzystać miało Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi w Laskach.
– Dziś Żułów leży na uboczu na skraju Skierbieszowskiego Parku Krajobrazowego, a 100 lat temu to ubocze było jeszcze większe. Z dala od głównych szlaków, otoczony polami i lasami, z jednym domem zarządcy i kilkoma zabudowaniami folwarcznymi był niemal pustkowiem. Uprawne pola i sady, jakie należały do majątku, wydawały plony zasilające potrzeby podopiecznych matki w Laskach – opowiada s. Benedykta Bartnik ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża, założonego przez Elżbietę Różę Czacką, by służyć osobom niewidomym.
Nikt wtedy nie przypuszczał, że to odosobnione miejsce stanie się schronieniem dla potrzebujących i przyjmie pod swój dach późniejszego prymasa i błogosławionego ks. Stefana Wyszyńskiego.
– Losy matki i kard. Wyszyńskiego splotły się przed wojną za pośrednictwem ks. Władysława Korniłowicza, który został kierownikiem duchowym zgromadzenia i angażował się w dzieło matki Czackiej, zostając członkiem zarządu Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi. Ks. Korniłowicz był też ojcem duchowym ks. Stefana Wyszyńskiego, którego w 1926 roku pierwszy raz przywiózł do Lasek. Tak zaczęła się znajomość matki i późniejszego prymasa, a że łączyła ich wspólna myśl służenia Bogu poprzez ludzi, nić porozumienia między nimi nawiązała się szybko i trwale – opowiada s. Benedykta.
Kiedy wybuchła II wojna światowa i front zbliżał się do Warszawy, dowództwo Wojska Polskiego zarządziło, że trzeba ewakuować Laski. To wówczas majątek w Żułowie, który mógł wydawać się końcem świata, stał się miejscem schronienia dla ociemniałych, opiekujących się nimi sióstr i ks. Korniłowicza. W ten sposób na początku września w dwóch grupach mieszkańcy Lasek udali się na Wschód.
– Trzeba zdać sobie sprawę, jak wówczas sytuacja w Żułowie wyglądała. Stał tu jeden niezbyt duży dom zarządcy i było kilka czworaków, w których zamieszkiwali ze swymi rodzinami pracownicy majątku. Nikt się nie spodziewał, że to miejsce będzie musiało pomieścić niespodziewanie 150 osób – opowiada franciszkanka.