“Riccardo, jesteś dla nas prezentem” - napisała w liście do swojego nowonarodzonego syna. Aby chłopiec mógł przyjść na świat, zrezygnowała z leczenia onkologicznego. Wczoraj papież potwierdził heroiczność jej cnót.
30 sierpnia papież Franciszek podpisał dekret o heroiczności cnót trzech osób - wśród nich znalazła się Maria Cristina Cella Mocellin - matka, która zrezygnowała z leczenia nowotworu, aby jej syn mógł przyjść na świat.
To naprawdę miłość sprawia, że świat się kręci! I moją miłością do Ciebie i tym wielkim darem, jakim jest życie, w swój mały sposób przyczyniam się do tego, aby świat stał się lepszy… Nie sądzisz, że to niezwykłe? Gdyby nie ty i ja, którzy się kochamy, światu zabrakłoby tego czegoś, czego nikt inny oprócz nas nie mógłby dać.
- pisała w liście do swojego narzeczonego, Carla. Maria Cristina miała wówczas zaledwie 18 lat i jeszcze niedawno rozważała życie zakonne. Wychowana w głęboko katolickiej rodzinie, od dzieciństwa angażowała się w życie Kościoła, uczęszczając do oratorium, prowadzonego przez Siostry Miłosierdzia. Już wtedy zaczęła prowadzić dziennik duchowy, w którym opisywała swoje medytacje i spotkania z Bogiem na modlitwie. Z czasem w jej sercu pojawiło się pragnienie, żeby zostać jedną z sióstr. I kiedy jest już prawie zdecydowana, spada na nią nieoczekiwane…
Żyć dla Boga w rodzinie
Maria Cristina i Carlo Mocellin poznają się w czasie wakacji, które dziewczyna spędza u swoich dziadków. I choć przed wyjazdem była gotowa rozpocząć życie zakonne, rodząca się miłość do chłopaka sprawia, że zaczyna rozważać swoje powołanie. W końcu uznaje, że - jak pisze w liście do ukochanego - jej życie może być całe dla Boga również w rodzinie. Kiedy przyjmuje oświadczyny Carla, ma 17 lat. Zaledwie rok później na młodych spada pierwszy krzyż…
Po powrocie z wakacji Cristina skarży się na coraz silniejszy ból nogi. Badania wykazują nowotwór - mięsaka, umiejscowionego w lewym udzie. Zaczyna się walka o życie i zdrowie dziewczyny. Maria Cristina przechodzi trzy cykle chemioterapii, co na wiele miesięcy usuwa ją z normalnego życia. W tym czasie Carlo podróżuje między Veneto i Lombardią, aby być blisko ukochanej. Trudy i cierpienia cementują ich miłość - młodzi utwierdzają się w przekonaniu, że przez życie chcą iść razem. Chorobę udaje się w końcu pokonać, a młodzi 2 lutego 1991 roku zawierają przed Bogiem sakramentalne małżeństwo.
Zdałam sobie sprawę, że wszystko jest darem, nawet choroba, bo jak najlepiej przeżyte, może naprawdę pomóc w rozwoju (...). Jesteśmy obrazem największej miłości, jaką jest Bóg! I będziemy dobrymi małżonkami i rodzicami, jeśli zawsze będziemy mieli przed sobą krzyż jako znak do naśladowania i zasadę życia. (14 stycznia 1988)
10 miesięcy później na świat przychodzi Francesco, półtora roku po nim Lucia. Rodzina Mocellin żyje w spokoju i radości. Z radością też przyjmują wiadomość o kolejnej ciąży Cristiny. Niestety, wkrótce potem spada na nich kolejny cios - pojawia się znów mięsak...
Zobacz też: Kolejna matka na ołtarze
Jestem szczęśliwa!
Po początkowym załamaniu Cristina i Carlo rozpoczynają drogę modlitwy, zarówno osobistej, jak i we dwoje. Owocem tej modlitwy jest decyzja: przede wszystkim chronić życie dziecka. Kobieta zgadza się na operację mającą na celu usunięcie guza, ale czeka z rozpoczęciem chemioterapii, by nie zaszkodzić życiu nienarodzonego syna.
Riccardo przychodzi na świat w lipcu 1994 roku i jest pięknym i w pełni zdrowym dzieckiem. Dopiero wówczas Cristina rozpoczyna intensywne leczenie, które jednak nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Pojawiają się przerzuty w płucach, a jej ciało staje się coraz słabsze.
Chociaż moje zdrowie jest niepewne (przechodzę chemioterapię i myślę, że będę musiała ją kontynuować) JESTEM SZCZĘŚLIWA! (…) Wstyd mi prosić Pana o cokolwiek innego, dla nas cud już jest: jeśli On nas kocha, a my się kochamy, to nic innego się nie liczy. Dochodzi do tego wszystko inne, łącznie z naszymi dziećmi: Ten, który jest Opatrznością, wie, jak bardzo je kochamy i troszczy się o nie. Może wydawać się to dziwne, ale nawet na swój mały sposób, na swój własny sposób, żyjemy tymi słowami, które zawsze mnie fascynowały: „Tylko Bóg!”...
- pisze do zaprzyjaźnionej siostry zakonnej 1 czerwca 1995 r.
Wierzę, że Bóg nie dopuściłby do bólu, gdyby nie chciał uzyskać tajemnego i tajemniczego, ale rzeczywistego dobra. Wierzę, że nic większego nie mogłam uczynić, jak powiedzieć Panu: Bądź wola Twoja. Wierzę, że pewnego dnia zrozumiem sens mojego cierpienia i podziękuję za nie Bogu. Wierzę, że bez mojego bólu znoszonego z pogodą i godnością czegoś by brakowało w harmonii wszechświata.
Maria Cristina umiera 22 października 1995 r. w wieku zaledwie 26 lat. Wcześniej, w liście do swojego najmłodszego syna, pisze:
Riccardo, jesteś dla nas prezentem. Kiedy wracaliśmy ze szpitala, w którym przyszedłeś na świat, wydawało się, że mówisz: „Dziękuję mamo, że mnie kochasz!” .A jak moglibyśmy cię nie kochać? Jesteś cenny, a kiedy patrzę na ciebie i widzę cię tak pięknym, żywym, przyjaznym, myślę, że nie ma na świecie cierpienia, którego nie warto znosić dla dziecka.
Dziesięć lat po śmierci Marii Cristiny ukazują się drukiem zapiski z jej dziennika duchowego. Uderzony głębią świadectwa autentycznej wiary, biskup Padwy Antonio Mattiazzo rozpoczyna 8 listopada 2008 r. jej proces beatyfikacyjny. Papież Franciszek potwierdził heroiczność jej cnót, co oznacza, że do ogłoszenia Marii Cristiny Celli Mocellin błogosławioną Kościoła potrzebny jest już tylko cud za jej wstawiennictwem.
Zobacz też: Miłość (nie) z tego świata