Redaktor naczelny "Więzi" Zbigniew Nosowski udzielił "Gazecie Wyborczej" wywiadu dotyczącego m.in. Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Na naszych łamach skomentował go profesor tej uczelni Jacek Wojtysiak. Publikujemy tu odpowiedź red. Nosowskiego na ten komentarz. Prof. Wojtysiak zapowiedział, że odniesie się do niego w kolejnym tekście na gosc.pl.
Strategie profesorów KUL
Pora więc zająć się – nomen omen – istotą zarzutów mojego polemisty. Prof. Wojtysiak twierdzi, że po lekturze moich wypowiedzi „czytelnik odnosi wrażenie, iż KUL jako całość jest przesiąknięty wielkim złem”. Lubelski filozof sugeruje, że moja postawa to „anty-KULizm”, a skupiając się na kilku wybranych przypadkach, nie mówię „pełnej prawdy” o uczelni, choć „można i należy ją podać” – jestem więc „kłamcą lub ignorantem”, postępuję „niekompetentnie lub nieuczciwie”. Tu się rzeczywiście głęboko nie rozumiemy.
Komentarz prof. Wojtysiaka uznaję za emblematyczny głos jednego z wielu profesorów KUL, którzy bynajmniej nie utożsamiają się z poglądami ks. Tadeusza Guza czy z honorowaniem abp. Andrzeja Dzięgi przez prorektora Mirosława Sitarza, obrońcę ks. Dymera – oczekują jednak, aby nie obarczano wszystkich pracowników naukowych uczelni współwiną za ich dalekich kolegów z pracy. Pod tym względem całkowicie się z lubelskim filozofem zgadzam.
W moich publikacjach poświęconych sytuacji na KUL wielokrotnie pisałem o wspaniałych – bardzo różnorodnych – profesorach tej uczelni w czasie teraźniejszym, a nie tylko przeszłym. Darzę ich głębokim szacunkiem. Niezadowolenie z obecnej sytuacji na uczelni jest wśród nich uczuciem bardzo częstym. W różny sposób reagują oni na problemy, o których piszę. Czasem chcą, żeby o tym więcej mówić publicznie (bo może to wpłynie na zmianę atmosfery), czasem uznają, że lepiej pominąć pewne kwestie (żeby nie pogłębiać kryzysu wizerunkowego uczelni).
Z rozmów z profesorami KUL (i z rozmów o nich) wiem, że ci, którzy są niezadowoleni z rozwoju sytuacji na uczelni, przyjmują obecnie różne strategie. Są tacy profesorowie (chyba większość), którzy po prostu solidnie wykonują swoje obowiązki akademickie, w przekonaniu, że zachodzące obecnie zmiany nie są nieodwracalne, trzeba więc przeczekać, a historia jeszcze przyzna im rację. Inni aktywnie działają – piszą doraźne listy protestacyjne do władz uczelni, które jednak albo pozostają bez odpowiedzi, albo niczego na razie nie zmieniają. Niektórzy długofalowo szukają sojuszników, „liczą szable” i rozpisują scenariusze przyszłej walki o oblicze uniwersytetu. Bardzo nieliczni rozglądają się za możliwą zmianą miejsca pracy.
Nie twierdzę bynajmniej, że tylko jedna jedyna z tych strategii jest właściwa czy moralna, a inne nie. Każdy pracownik KUL ma prawo podejmować własne decyzje. Mam też jednak prawo do własnej opinii. A brzmi ona tak: KUL został świadomie wprowadzony w stan poważnego kryzysu. W tej sytuacji prowadzenie na tej uczelni ciekawych zajęć ze studentami i wydawanie wartościowych książek to warunek konieczny bycia dziś odpowiedzialnym akademikiem, ale jednak niewystarczający. W ten sposób można, owszem, skutecznie podkreślać, że KUL to nie tylko Guz i Czarnek. Jednak ograniczając się do własnych badań i dydaktyki, profesorowie mogą bezpowrotnie utracić tę KUL-owską różnorodność, którą obaj z Jackiem Wojtysiakiem tak bardzo cenimy. Warto zrobić coś więcej. A co – tu już odpowiedzi w przypadku każdej osoby mogą być różne.