Osądzanie i demaskowanie osób, które popełniły samobójstwo, w tym księży, jest nieludzkie i niemoralne – uważa o. Józef Augustyn. Dodaje, że osąd całego ich życia i chwili śmierci trzeba pozostawić Bogu. “Bóg widzi to, czego my nie widzimy, a często nie chcemy widzieć” – podkreśla znany rekolekcjonista i kierownik duchowy.
Kapłan, który popełnił samobójstwo kilka tygodni temu w przedsionku kościoła po odbyciu sakramentu pojednania, też z pewnością się modlił. Okoliczności niesamowite, wstrząsające. Jak Ojciec to odbiera?
Media nie powinny ujawniać takich szczegółów. W jakiej sytuacji stawia to spowiednika, który nie może komentować tej dramatycznej sytuacji, gdyż obowiązuje go sekret spowiedzi? Dlaczego on to zrobił, jakie były motywy? Czy jego śmierć miała związek ze spowiedzią? Nie mamy prawa snuć takich domysłów. Nie nasza to rzecz. Trudno nam dzisiaj powstrzymać się od moralnego sądzenia innych, choć sami miewamy wiele na sumieniu. Demaskowanie cudzych grzechów z jednoczesnym przymykaniem oczu na własne, każe przywołać Jezusowe słowa: „widzisz źdźbło w oku twego brata, a belki we własnym nie dostrzegasz”.
Czytałem ostatnio monografię o współpracy ze służbami PRL pewnego prominentnego, zmarłego już zakonnika. Pokazuje ona, jak precyzyjnie działała ubecka machina infiltracji Kościoła. W książce jest wiele kompromitujących szczegółów. Pomyślałem – gdyby dzisiaj podobna machina ubecka działała w naszych diecezjach, kuriach, klasztorach, mielibyśmy się z pyszna. Nieskończone miłosierdzie Boga ogarnia jednak wszystkie nasze „współczesne” nieprawości i nikt nie będzie o nich czytał w przyszłości.
„Publiczne omawianie” cudzych grzechów bez konieczności moralnej i pokazywanie ich całemu światu, jest nieludzkie. Co trzeba pokazać, to trzeba. I tu – z punktu widzenia społecznego – nie ma miłosierdzia. Osoby, które jawnie zachowują się w sposób nieprawy, tracą prawo do dobrej opinii. Księża, którzy krzywdzili, oszukiwali, nie mogą mieć pretensji, że media źle o nich piszą. „Coście szeptali na ucho, na dachach głosić będą” – mówi Jezus. Ale opowiadać o słabościach moralnych bliźniego dla sensacji, chęci poniżenia go, zemsty, pieniędzy – jest po prostu niemoralne.
Czy kwestia pomocy terapeutycznej dla księży przeżywających kryzys psychiczny nie jest w Kościele tematem tabu, a raczej problemem jakoś zbywanym, na zasadzie: skoro wierzysz, to po co ci specjalista?
Pytanie jest ahistoryczne. Uprzedzenia do psychologii w Kościele mamy już za sobą. W seminariach, zakonach odwoływanie się do psychoterapii jest niemal oczywiste. Zachęca do tego ostatni Sobór. Jan Paweł II powiedział kiedyś, że psychologiczna wrażliwość księdza pomaga wiernym w wyznaniu grzechów. Piękne zdanie. Coraz częściej dochodzi jednak do nadużyć w tej materii. Polegają one na lekceważeniu duchowości i moralności, a przecenianiu możliwości psychoterapii. Terapeuta „rozbierze” problem, ale nie udzieli siły wewnętrznej, światła, nie uwolni od poczucia winy, nie pokaże celu i sensu życia. Pragnienie dobrego życia, nawrócenia, służby innym, miłowania Boga nie płynie z analizy psychologicznej, z psychoterapii. Większy „profesjonalizm” w metodach terapeutycznych przekłada się nieraz na swoiste urzeczowienie relacji terapeuta – pacjent. A gdy terapeuta lekceważy duchowość, moralność i religię, w terapii osób wierzących, zachowuje się raniąco i krzywdząco. Ludzie w czasie rekolekcji skarżą się na nich. To prawda, że religijność niektórych jest jeszcze niedojrzała, infantylna itd. Ale jest i pomaga dźwigać życie. Nad dojrzalszą pracujemy.
Uzależnienia od alkoholu, sukcesu, pieniędzy, pornografii, stosowania przemocy – to nie są najpierw problemy psychologiczne, ale głęboko egzystencjalne, moralne i duchowe. Gdy człowiek latami prowadzi się niemoralnie, psuje się nie tylko jego dusza, ale także jego „psyche”, „rozum”, a nawet ciało. Dla księży, którzy dystansują się do wiary i do Boga, „profesjonalna” psychoterapia bywa niekiedy szkodliwa. Łatwo staje się parawanem dla ukrycia zepsucia moralnego i cynizmu.
A co Ojciec sądzi o obecności przełożonych na pogrzebach księży, którzy popełnili samobójstwo?
Jak to wygląda w praktyce – nie mam na ten temat wiedzy. Ale pana pytanie jest godne uwagi. Sam byłbym ciekaw. Kościół rezygnuje dzisiaj ze społecznego piętnowania samobójców. Nie odmawia im katolickiego pogrzebu, nie odmawia pochówku na poświęconej ziemi – cmentarzu. Myślę, że księża nie odmawiają już dzisiaj pogrzebu osobom, które targnęły się na swoje życie. Dawny sposób traktowania samobójców nie miał na celu – jak sądzę – karania zmarłych, ale miał być przestrogą przed takim czynem dla żyjących.
Śmierć samobójcza kapłana to niewyobrażalny ból, upokorzenie dla rodziny, parafii, jego przyjaciół, grona kapłańskiego i właśnie ze względu na ten ból obecność przełożonego byłaby jak najbardziej pożądana. Pogrzeby nie są najpierw dla zmarłych, ale dla żywych. Ojciec nie może unikać dzieci, gdy one cierpią. „Nie przyszedłem, aby Mi służono, ale aby służyć” – mówi Jezus. Przełożeni winni być z wiernymi, szczególnie wtedy, gdy jest im ciężko na duszy.
Samobójstwo nie jest tylko sprawą tego, kto targa się na swoje życie, ale najbliższych, otoczenia, środowiska. Inaczej mówiąc: takie wydarzenie powinno dawać do myślenia żyjącym.
Samobójstwo w sposób drastyczny pokazuje konsekwencje nieodpowiedzialności za swoje życie ciągnące się niekiedy przez dziesięciolecia. Problem zaczyna się nieraz w okresie dorastania. Przyznam się, że niekiedy przeraża mnie eksperymentowanie ludzi bardzo młodych z życiem: z ludzką miłością, używkami, stosowaniem przemocy, seksualnością.
Nasza rozmowa to nie miejsce na analizę wykorzystania seksualnego małoletnich przez księży, ale – pan pozwoli – krótko i na marginesie. Po wielu, wielu rozmowach z ofiarami i sprawcami widziałem, że problem zaczynał się nieraz we wczesnej młodości od wypuszczenia z klatki demona pożądliwości. Ewagriusz z Pontu mówi, że pożądliwość jest naturalnym i dobrym wyposażeniem człowieka i gdy nad nią panujemy rozumem, wolną wolą i duszą, ona prowadzi nas do nieba. Gdy nad nią nie panujemy, prowadzi do piekła, już tu na ziemi. Samobójstwo to także wielkie wezwanie dla pomagania sobie nawzajem w trudnych sytuacjach. Każde samobójstwo przypomina nam o tym, że życie jest świętością, łaską, darem i tajemnicą, oraz, że nie mamy władzy nad naszym życiem.
W kaznodziejstwie pokazujemy nieraz wiernym fałszywą perspektywę duchową: „im bardziej będziesz się wysilał, tym będziesz szczęśliwszy; ty i cała twoja rodzina”. To nie jest całkowicie prawdziwe. Im bardziej zaufasz Bogu, powierzysz się Jemu, tym będziesz szczęśliwszy. Tak trzeba mówić. Upadniesz, zgrzeszysz, ktoś cię ciężko skrzywdzi, oskarży, odrzuci, poniży – twoje życie nie straci wartości. Nie jesteś w rękach ludzkich. „Nie bójcie się, nic wam nie zrobią – najwyżej was zabiją” – mówi Jezus. Nie jesteś człowieku sam, szukaj pomocy Boga, dobrych ludzi. Wartość życia płynie z Boga, a nie z naszego działania, czy ze sposobu traktowania nas przez innych.
Nasze refleksje o samobójczych śmierciach księży, nie są dla zmarłych, ale żyjących: dla mnie i dla każdego innego, niezależnie od piastowanych godności czy posiadanych tytułów. Im więcej osiągnięć, władzy, sukcesów, tym większa pokusa wyniosłości, pychy, gniewu, zmysłowości. I tym większa pokusa zaślepienia moralnego. A jakiekolwiek osądzanie i demaskowanie osób, które popełniły samobójstwo jest nieludzkie, niemoralne. Trzeba Bogu pozostawić osąd całego ich życia i chwili śmierci. Tak w wypadku księży, jak i każdego innego człowieka, który targnął się na swoje życie. Bóg widzi to, czego my nie widzimy, a często nie chcemy widzieć.
Refleksje, które tutaj snujemy, są trudne – wręcz przytłaczające.
Jestem tego świadom. Dowiedziałem się ostatnio, że w pewnej wspólnocie, która jest mi bardzo bliska, dochodziło do wykorzystywania seksualnego małoletnich. Bolało i byłem przytłoczony, przybity, ba zmiażdżony. Ukojenie przychodzi powoli przez kontemplację przebitego Serca Jezusa i rozważanie Izajaszowych Pieśni Sługi Jahwe: „spodobało się Panu zmiażdżyć Go cierpieniem”, (…) „On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie”. Kontemplujmy i słuchajmy Jezusa, który mówi Tomaszowi: „Podnieś swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż ją do mego boku”, bo w moich ranach jest pocieszenie w smutku, nadzieja w rozpaczy, ukojenie w roztrzęsieniu, zbawienie w grzechu. Jeżeli grzechy własne i bliźnich nas poniżą, upokorzą, zmiażdżą, musimy pozwolić Bogu, by Jego miłość nas podźwignęła i ocaliła.
***
Józef Augustyn SJ (ur. 1950) jest duszpasterzem, rekolekcjonistą i kierownikiem duchowym, profesorem nadzwyczajnym Akademii Ignatianium w Krakowie, współzałożycielem kwartalników: „Życie Duchowe” oraz „Pastores”. Od lat zajmuje się formacją kapłańską i seminaryjną.