Bohater dzisiejszej historii, którego imię wzięło się zresztą od łacińskiego czasownika 'zwyciężać', wzywa nas do zwycięstwa. Jakiego?
Bohater dzisiejszej historii, którego imię wzięło się zresztą od łacińskiego czasownika 'zwyciężać', wzywa nas do zwycięstwa. Jakiego? Zwyciężyć ma nasza wiara nad niewiarą. Bo doprawdy czytając o dzisiejszym patronie trudno uwierzyć w to, co się stało jego udziałem. A tak opisał to Aurelisz Prudencjusz Klemens, rzymski poeta chrześcijański, który żył pod koniec IV wieku w Hiszpanii: „Kraty jak piła zębate / Zębem się jeżą niegęstym, / Pod nimi gruby stos węgla / Gorącym zionie podmuchem / Na stos ten chętnie wstępuje / Święty bohater, bez strachu, / Jakby już pewny nagrody / W niebie na podium wstępował…”. To tylko fragment z jego dzieła zatytułowanego „Peristephanon”, to jest „Wieńce męczeńskie”, poświęconego hiszpańskim i rzymskim męczennikom chrześcijańskim, pośród których znajdziemy także dzisiejszego patrona, św. Wincentego z Saragossy. Od razu uprzedzam, że opalanie na ruszcie nie zakończyło jego męki. Kaci mieli bowiem jeszcze w zanadrzu chłostę, szarpanie hakami, wcieranie soli w zadane rany, zamkniecie w celi, której podłoga zasłana była pokruszonymi kawałkami naczyń glinianych i muszli. Gdy mimo tych wyszukanych tortur, które przypomnę opisuje poeta z IV wieku, a nie z okresu średniowiecza, św. Wincenty pozostaje niewzruszony, czeka go jeszcze ukrzyżowanie, które w niektórych wariantach jego historii zamienia się w wygodne łoże, z którego nasz patron odchodzi po wieniec zwycięstwa do nieba. Słuchając o tym wszystkim, słusznie można uznać to za wytwór wyobraźni i po prostu w to nie uwierzyć. Choć w co właściwie mamy tutaj wątpić? W to, że ludzie ogarnięci wściekłością, potrafią się znęcać nad innymi w perfidny sposób? A św. Wincenty mocno zasłużył na ową wściekłość, bo był dosłownie głosem biskupa Saragossy – jako diakon głosił za niego kazania i publicznie nauczał, bo hierarcha miał poważną wadę wymowy. Dodatkowo zbiegło się to w czasie z edyktem Dioklecjana o prześladowaniach chrześcijan i przybyciem do Saragossy nowego, i bardzo chcącego się wykazać, rzymskiego prefekta. Wystarczy zatem połączyć te fakty, by śmiało uwierzyć w okrucieństwa, jakie stały się udziałem św. Wincentego z Saragossy, diakona. A może trudne do uwierzenia jest to, że on to wszystko dzielnie przetrzymał? Że nie wydał innych wiernych, ani nie wskazał miejsca, gdzie schowano liturgiczne księgi? To istotnie nie do pomyślenia, ale wyjaśnia to św. Augustyn w jednym ze swoich kazań. „Diakon Wincenty” – tłumaczył ten doktor Kościoła - „miał odwagę głoszenia prawdy, a siłę czerpał z cierpienia. Nie pochodziła [jednak] ona od niego samego (…) [tylko] od Boga, On był fortecą umożliwiającą pokonanie zła”. Jeżeli w to uwierzymy, wtedy dzień śmierci św. Wincentego z Saragossy, to jest 22 stycznia roku 304, będzie także datą jego największego zwycięstwa.