„Tymczasem, jak gdzie indziej, tak i u nas w ostatnich czasach znaleźli się ludzie, którzy (…) osadzenie miłości ojczyzny na miłości Boga uważają za ujmę dla ojczyzny i [dowodzą] (...) że państwo nowoczesne musi w całości uwolnić się od Pana Boga
„Tymczasem, jak gdzie indziej, tak i u nas w ostatnich czasach znaleźli się ludzie, którzy (…) osadzenie miłości ojczyzny na miłości Boga uważają za ujmę dla ojczyzny i [dowodzą] (...) że państwo nowoczesne musi w całości uwolnić się od Pana Boga; (...) że przykazania Boże obowiązują jeszcze co najwyżej w murach kościołów, w zakrystii. (…) [ale i równie się mylą] wszyscy nadpatrioci, którzy z Pana Boga uczynili sobie jakieś bożyszcze narodowe (...). Zamiast przystosować wolę swoją do najświętszej woli Bożej, ludzie ci usiłowali wymusić na Bogu przystosowanie się Boga do ich woli, uczynić Boga sługą jednego narodu, wbrew najsłuszniejszej sprawie innych narodów. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie wolno narodowi wołać do Boga: "Boże nasz, pomóż!" Wolno; jak wolno pojedynczemu człowiekowi mówić: "Boże mój!" Bóg bowiem jest tak samo Bogiem każdego narodu, jak poszczególnego człowieka. Ale jak nie godzi się narodu ubóstwiać, tak nie wolno też Boga unaradawiać.” To jeden z ostatnich listów pasterskich dzisiejszego patrona. Powstał tuż przed jego śmiercią w roku... no właśnie, którym? 1923. Od niemal stu lat, gdzie tam od stu, od zawsze nieprzerwanie trwa w świecie owa walka między tymi, którzy Boga odrzucają i tymi, którzy go instrumentalizują. Arcybiskup lwowski Józef Bilczewski wiedział o tym jak nikt inny, bo przecież pisząc te słowa, od niemal ćwierćwiecza kierował archidiecezją, której sytuacja społeczna, gospodarcza, narodowościowa i religijna była więcej niż skomplikowana, a jej obszar ogromny. Wiedział o tym w roku 1900 cesarz Austrii Franciszek Józef, kiedy przedstawiał Ojcu Świętemu, na wakującą stolicę metropolitarną we Lwowie, kandydaturę ledwie 40-letniego kapłana. Czym się kierował w tym wyborze? Hartem ducha, mocną wiarą i bezapelacyjnym naukowym dorobkiem wtedy jeszcze ks. prałata Józefa Bilczewskiego. Dzisiejszy patron urodził się w Wilamowicach koło Kęt, maturę zdał w Wadowicach, w Krakowie przyjął święcenia kapłańskie, w Wiedniu uzyskał doktorat z teologii. Po habilitacji na Uniwersytecie Jagiellońskim czekała już na niego profesura na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, gdzie przez pewien okres pełnił funkcję rektora. Jego prace naukowe z zakresu teologii i archeologii chrześcijańskiej przyniosły mu, pomimo stosunkowo młodego wieku, sławę cenionego naukowca. Jednak dopiero sakra biskupia sprawiła, że wspominamy go dzisiaj jako świętego. Bo istotnie, kierując metropolią lwowską w tyglu społecznych i religijnych zawirowań, w czasie niepokojów roku 1905 i I wojny światowej, niezmiennie prowadził swoich diecezjan drogą wierności Chrystusowi. W efekcie, życie abp. Józefa Bilczewskiego, wypełnione modlitwą, pracą i dziełami miłosierdzia, sprawiło, że cieszył się wielkim szacunkiem ludzi wszystkich wyznań, obrządków i narodowości. A skoro zaczęliśmy od jego listu z roku 1923, to na nim także skończmy. Tuż przed śmiercią św. Józef Bilczewski pisał do swoich diecezjan: „Przez wiek przeszło wołał naród za prorokiem w świątyniach i domach: Zlituj się, Panie nad Syjonem w dobroci swej; spraw, niech odbudują mury Jeruzalem. (...) I wysłuchał Pan w miłosierdziu swojem modły (...). Mamy zwrócone fundamenty naszego Jeruzalem, ojczyzny naszej. (...) Teraz czas [zatem wreszcie] na odzyskanych fundamentach odbudować wielki, trwały, praworządny gmach państwowy. Zadanie to nie łatwe.”