W więzieniu post to głodówka i raczej nikt tego nie robi sam dla siebie - odmawianie jedzenia zawsze jest sposobem walki o coś. Ja zacząłem to robić, żeby walczyć o siebie. Co piątek byłem na samej wodzie. Dla moich kolegów oznaczało to dobry dzień, bo dostawali dodatkową porcję.
Wyobrażałem sobie, że stoję na skraju wielkiej przepaści i przede mną jest tylko pustka. Nic poza tym. Tak widziałem swoje serce. Ja już naprawdę miałem dość takiego życia. Głośno wołałem do Jezusa, czy mogę się zmienić, ale za każdym razem coraz mocniej docierało do mnie, że pytanie powinno brzmieć: „Czy chcę się zmienić?”. I wtedy odpowiedziałem, że tak, chcę się zmienić, na sto procent. Kiedy tylko to wypowiedziałem, zawahałem się. Sto procent to dużo, to wszystko. Ja swoje stare życie dobrze znałem i choć było beznadziejne, to było mi znane. Natomiast za zmianą WSZYSTKIEGO kryła się wielka niewiadoma, której się bałem. Lecz chęć zmiany okazała się silniejsza. Chciałem normalnego życia.
Wyjdź z ciemności
Wyobrażałem sobie, że tkwię w ciemnym pokoju. W oddali widniał zarys małego okienka, z którego sączyło się światło. Widziałem w nim moją siostrę, jak uśmiecha się do mnie i macha na pożegnanie. Ale równocześnie czułem zgniliznę i okropny smród. Wtedy w drzwiach pojawiał się Jezus. Wchodził do środka i mówił:
- Chodź, pokażę ci normalne życie. Wyjdź z ciemności.
- Cholernie się boję - mówiłem. - Tę ciemność znam, wiem, jak się w niej poruszać.
- Zaufaj mi - odpowiadał.
Wiedziałem, że widzę tylko początek czegoś, co z pewnością będzie straszliwie trudne. Ale te słowa brzmiały tak zachęcająco… Uśmiechałem się do nich. I próbowałem sobie wyobrazić, co jest w kolejnych krokach tego życia. To było ciekawe, bo w wyobraźni widziałem wtedy siebie innego, lepszego, normalnego. Wracałem do tych myśli coraz częściej, były niesamowicie przyjemne i pomagały mi uciekać od więziennej rzeczywistości.
Przeczytaj też: