Ta historia to przestroga. Jest rok 1900, kiedy w Chinach miarka się przebiera. Ale zanim zwykli ludzie chwycą za broń i zanim ruszą, by całą swoją złość wylać na innych, obcych, wcześniej wydarza się jeszcze kilka rzeczy.
Ta historia to przestroga. Jest rok 1900, kiedy w Chinach miarka się przebiera. Ale zanim zwykli ludzie chwycą za broń i zanim ruszą, by całą swoją złość wylać na innych, obcych, wcześniej wydarza się jeszcze kilka rzeczy. Jakich? Po pierwsze jest biednie. Ponad 80% mieszkańców Chin utrzymuje się z uprawy roli, a tryb i warunki ich życia są takie jak przed wiekami. Po drugie kraj zarządzany jest nieudolnie przez olbrzymią i skorumpowaną machinę biurokratyczną, podporządkowaną dworowi w Pekinie. Po trzecie Chiny przegrywają kolejne wojny i na ich terenie zaczynają dość swobodnie poczynać sobie mocarstwa kolonialne. „Zamorskie diabły”, jak nazywają cudzoziemców Chińczycy, mają swoje miasta, przywileje, firmy czy urzędy. No i po czwarte w końcu, Państwo Środka nawiedzają klęski żywiołowe – powodzie na przemian z suszami. W tych warunkach wystarczyło tylko wskazać winnego palcem, by ludzkie dłonie same zacisnęły się w pięść. Tak właśnie wybuchło powstanie bokserów, które oczywiście świata nie zmieniło. Koloniści jak zarabiali na Chinach, tak czynili to nadal, zmieniając ten kraj w swoje dominium, rząd w Pekinie niezmiennie był nieudolny i skorumpowany, ale rozpętana agresja zebrała swoje żniwo. Zamordowano około 240 cudzoziemców, głównie misjonarzy, i mniej więcej 30 tysięcy chińskich chrześcijan. Jedną z ofiar tamtego czasu był i nasz dzisiejszy patron. Urodził się we Włoszech, w wieku 15 lat wstąpił do franciszkanów, siedem lat później otrzymał święcenia kapłańskie. Był rok 1861, kiedy przez przełożonych został wysłany na misje do Chin. Służył w północnej prowincji Szensi, gdzie po latach otrzymał sakrę biskupią i został ostatecznie wikariuszem apostolskim. A co właściwie robił? Jako misjonarz niósł Dobra Nowinę, jako kapłan opiekował się wiernymi, jako przełożony dbał o podległych mu franciszkanów. Jednak jako świadek Chrystusa i uczeń św. Franciszka z Asyżu był przede wszystkim najbliżej jak tylko się da potrzebujących. A gdy pod koniec XIX wieku oddaną jego opiece prowincję nawiedziła długoletnia plaga głodu, robił co mógł by jej zapobiec. Z jego inicjatywy powstały w kolejnych miastach sierocińce, gdzie schronienie znajdowały porzucone na skutek tej katastrofy dzieci. To wielkie dobro nie znalazło jednak żadnego uznania w oczach zdesperowanych ludzi, którzy w połowie roku 1900, na fali rozkręcanej odgórnie nienawiści do obcych, domagali się jedzenia i sprawiedliwości. Nawet za cenę czyjejś krwi. Na początku lipca gubernator prowincji Szensi nakazał aresztowanie europejskich misjonarzy. Ostrzeżony o tym dekrecie nasz dzisiejszy patron miał szansę jeszcze uciec, ale zamiast tego, powiedział słowa, które zostały odnotowane w procesie kanonizacyjnym: "Odkąd miałem dwanaście lat, pragnąłem i poprosiłem Boga o męczeństwo. Dlaczego więc teraz, gdy nadeszła ta godzina, miałbym uciec?”. Aresztowany, obwożony po okolicznych wioskach w metalowej klatce, ostatecznie został publicznie ścięty 9 lipca 1900 roku na rynku w Taiyuan. Razem z nim tego dnia śmierć ponieśli jeszcze dwaj inni biskupi z zakonu franciszkańskiego oraz kapłani, seminarzyści, siostry zakonne i wierni świeccy. Łącznie 26 osób, świętych męczenników, których listę otwiera on, nasz dzisiejszy patron. Kto? Grzegorz Grassi, biskup i franciszkanin.