Doświadczony polityk używa słów jak kompozytor dźwięków. Każdy ma jakieś znaczenie, każdy ma jakąś funkcję. Jeżeli ktoś używa dźwięków, nad którymi nie panuje, dźwięków, które później musi odwoływać lub tłumaczyć, znaczy, że nie opanował sztuki komponowania. Albo traktuje swoich odbiorców, nomen omen, instrumentalnie.
Słowa, tak jak dźwięki, mają ogromne znaczenie. Nie pojawiają się przypadkowo, pojawiają się po coś. Rozumiem, po co w ostatnich dniach tak często pojawia się temat LGBT w przemówieniach prezydenta i polityków związanych PiS-em. Mówiąc w skrócie, wyborcom Konfederacji i Krzysztofa Bosaka trzeba jasno pokazać, przed jakim dylematem staną przed II turą wyborów prezydenckich. Ich głosy mogą dać zwycięstwo, a ich brak – porażkę. Czy ta strategia będzie skuteczna, okaże się w przyszłości najbliższej. A co z perspektywą dalszą? Słowa, które padają, których interpretacje nie znikną z chwilą zakończenia kampanii, będą jeszcze długo dźwięczały w przestrzeni publicznej i będą miały konsekwencje. Zapłacą za nie nie politycy, nie ci, którzy komponują prezydenckie i partyjne przekazy. Zapłacą za nie osoby homoseksualne, czyli ci, o których KKK pisze, że należy im się szacunek, współczucie i delikatność.
To naturalne, że przed każdymi wyborami gra polityczna nabiera tempa. To jasne, że do osiągnięcia celu sztaby strategów wybierają, spośród wielu możliwych, odpowiednie narzędzia (środki). Tylko czy gra wszystkie z tych środków uświęca? Co z odpowiedzialnością za ich użycie w dłuższej niż kampania perspektywie? Czy środki wybrane w tej kampanii nie spowodują, że obiektywnie bardzo trudne dla wielu homoseksualistów (pisze o tym także KKK) życie stanie się jeszcze trudniejsze? Czy tylko ja czuję, że użyte środki są jak paliwo dla tych, którzy w poważaniu mają wspomniany szacunek, współczucie i delikatność?
Wyrwane z kontekstu, przeinaczone, przekręcone. Doświadczony polityk używa słów jak kompozytor dźwięków. Świadomie. Każdy ma jakieś znacznie, każdy ma jakąś funkcję. Nad każdym trzeba się zastanowić, biorąc pod uwagę także inne niż autora interpretacje. Jeżeli ktoś używa dźwięków, nad którymi nie panuje, dźwięków, które później musi odwoływać lub tłumaczyć, znaczy, że nie opanował sztuki komponowania. Albo traktuje swoich odbiorców, nomen omen, instrumentalnie. Czy kompozytorowi, dyrygentowi albo solistom poszczególnych sekcji wszystko wolno? Na koncercie najwyżej poczujemy dyskomfort, najwyżej uznamy, że to nie nasza melodia. Ale poza salą koncertową jakiś jegomość nie będzie tracił czasu na filozoficzne, socjologiczne czy teologiczne dywagacje. Nie będzie się zastanawiał nad różnicą pomiędzy osobą a ideologią. Zachęcony własną interpretacją zasłyszanych słów kopnie albo opluje człowieka, który ma inną orientację seksualną niż on, albo takiego, który na inną wygląda. A może zamiast jegomościa tym, kto uderzy (innym słowem), będzie rówieśnik z klasy albo członek rodziny?
Tak, kompozytor, mówca odpowiada nie tylko za to, co powiedział, ale także za to, co usłyszeli jego słuchacze. Jeżeli jest dobry w swoim fachu, potrafi się tym bawić, albo rozkręcając, albo tonując emocje. Czy opłaca się na finiszu kampanii „grzanie” tematu LGBT – zobaczymy. Ale na pewno nie warto.
P.S. Po napisaniu tego tekstu zacząłem się zastanawiać, a może kompozytor, dyrygent, solista zafałszował? Może w szale wiecowego uniesienia powiedział o kilka słów za dużo? Każdemu z nas czasami zdarza się przecież „popłynąć”. "Szanowni państwo, podczas wczorajszego wiecu w mojej wypowiedzi pojawił się wątek osób homoseksualnych. To delikatna sprawa, więc chciałbym być dobrze zrozumiany. Jako prezydent nie zgodzę się na adopcję dzieci przez pary homoseksualne, ale równie zdecydowanie nie godzę się na gardzenie i opluwanie moich współobywateli”. Tyle tylko, że ja nie słyszałem tego ani z ust głowy państwa, ani z ust innych polityków jego obozu. Stwierdzenia niedopuszczalne w ostatnich dniach były powtarzane wielokrotnie. I choć część z nich była rzeczywiście przeinaczana, były i takie, które nigdy nie powinny paść w przestrzeni publicznej. Osoby homoseksualne mają taką samą godność jak osoby heteroseksualne i aż nie chce mi się wierzyć, że trzeba to pisać. A pisząc to, wcale nie muszę być zwolennikiem wszystkich rozwiązań proponowanych przez ich środowiska.