Hiacynta, takie imię otrzymała w zakonie dzisiejsza patronka. Dlaczego akurat takie? Być może dlatego, że była piękna niczym kwiat, z którym to imię jest związane. A może chodziło o jej wyjątkowość?
Hiacynta, takie imię otrzymała w zakonie dzisiejsza patronka. Dlaczego akurat takie? Być może dlatego, że była piękna niczym kwiat, z którym to imię jest związane. A może chodziło o jej wyjątkowość? Tyle tylko, że kiedy nasza dzisiejsza patronka otrzymywała to imię w klasztorze klarysek, to o żadnej świętości nie mogło być mowy. Nie mogło, bo trafiła do domu zakonnego w Viterbo nie za sprawą powołania, tylko za karę. Miała 19 lat i była księżniczką. Nie tylko w tym sensie, że jej rodzice należeli do najwybitniejszych książęcych rodzin Włoch. Ona była księżniczką, również w sensie stanu umysłu – życie miało się kręcić tylko wokół niej i jej potrzeb, a apetyt na przyjemności płynące z bogatego i beztroskiego życia miała ogromny. Dlatego właśnie rodzice w roku 1604 ubezwłasnowolnili ją, wysyłając do klauzurowego klasztoru. Jakim cudem została do niego przyjęta bez powołania? Prosto – władcy się nie odmawia. Władcy także nie należy drażnić, dlatego pierwsze piętnaście lat życia Hiacynty upłynęło w atmosferze dalekiej od charyzmatu klarysek. Liczni goście, zabawy i wygody zupełnie nie kłóciły się jej ze ślubowaną klauzurą, ubóstwem i posłuszeństwem. Nie kłóciły, bo ich nie praktykowała, spędzając tym sen z powiek współsiostrom. Kto wie, jak historia Hiacynty potoczyłaby się dalej, gdyby nie choroba, która dosłownie powaliła naszą 34-letnią patronkę na kolana. To znaczy, czas upadnięcia na kolana przyszedł nieco później, gdy wyzdrowiała. Wcześniej był przeszywający ból, było upokorzenie bezsilnością swojego ciała, były miesiące spędzone w łóżku, było doświadczenie opuszczenia. Opuścili ją bowiem wszyscy, którzy byli jej gośćmi, znajomymi, przyjaciółmi. Kto więc przy niej został? Ignorowane do tej pory współsiostry. Opiekowały się nią i pielęgnowały, jak gdyby nigdy nic. Jakby nie było z jej strony tych wszystkich lat upokorzeń czy wywyższania się. I to ta właśnie wytrwała służba tych zakonnic dokonała tego, czego nikt się nie spodziewał – oto Hiacynta po raz pierwszy zapłakała nad swoim życiem i zapragnęła je zmienić. Zrobiła wtedy świadomie to, co powinno towarzyszyć jej, gdy zamykały się za nią drzwi klasztoru 15 lat wcześniej – oddała swoje życie Bogu na całkowitą wyłączność, a Bóg życie to przyjął, czego pierwszym znakiem było uzdrowienie. I tak oto Hiacynta przez kolejne 20 lat stała się gorliwą czcicielką Chrystusa ukrzyżowanego, ubogiego i pokornego. Nawiedzała więzienia, szpitale, przytułki, niosąc tam pomoc i spełniając najniższe posługi. Korzystając z ogromnego majątku rodziny, popierała wszelkie szlachetne inicjatywy, zmierzające do złagodzenia cierpień bliźnich. Założyła nawet dwa stowarzyszenia opiekujące się ludźmi chorymi i starymi. Gdy umierała w roku 1640 żegnało ją całe Viterbo. Żegnało św. Hiacyntę, która z domu miała na imię jak? Klarysa Marescotti.