„Siedzę na barkach gigantów” – przyznał kiedyś, pod koniec swej kariery jeden z najbardziej znanych na świecie socjologów Zygmunt Bauman. Dariusz Rosiak, autor dopiero co wydanej biografii Baumana, pod takim zresztą tytułem – „Bauman”, usłyszał w tym wyznaniu znanego socjologa echa deklaracji Isaaca Newtona, który przyznawał w jednym z listów: „Jeśli widzę dalej, to tylko dlatego, że stoję na ramionach olbrzymów”.
A może parafraza zaczerpnięta z Chartres Bernarda, który pisał „Jesteśmy jak karły, które wspinają się na ramiona gigantów, by widzieć więcej od nich i dalej sięgać wzrokiem, i to nie za sprawą bystrości swojego wzroku, czy wysokości ciała, lecz dzięki temu, że wspinamy się w górę i wznosimy na wysokość gigantów”. Poczucie własnej wielkości – zwłaszcza jeśli potwierdzane przez świat – często zakłóca widzenie tego co wokół we właściwych proporcjach. Tym ciekawsze są przypadki, kiedy wyniesiony na szczyty twórca nie zatraca umiejętności rozpoznawania swojego miejsca w szeregu. To właśnie przypadek Zygmunta Baumana. Spójrzmy na to z nieco szerszej perspektywy. Kiedyś odwołując się do filmu Milosa Formana Amadeusz, wprowadziłem określenie kompleks Salieriego opisując pewien typ sytuacji mentalnej, którą uosabiał filmowy rywal Mozarta, Salieri. Wiedział on mianowicie, że jego, Salieriego, sławę u współczesnych zetrze w proch upływający czas, a muzyka Mozarta przetrwa, bo zapisana jest tak jakby mu ją Bóg dyktował. Ta wiedza, która łączy mikry talent własny z przeklinaną w duchu umiejętnością rozpoznania prawdziwej wielkości, nawet gdy wielkość ta nie znajduje akurat dostatecznego poklasku wśród tzw. towarzystwa, nie jest pewnie w świecie artystycznym powszechna, ale zdarza się. I stąd kompleks. Warto obejrzeć film Formana, równocześnie czytając poświęcony Mozartowi esej autorstwa Norberta Eliasa. Podtytuł tego szkicu w polskim tłumaczeniu jest przekręcony i brzmi portret geniusza, gdy przetłumaczyć go literalnie, chodziłoby nie o portret, ale socjologię geniusza. Wydawałoby się, że mniejsza o to, że idzie o nieistotny szczegół. Ale żyjemy w trudnych czasach demokratyzacji geniuszu, czasach, w których każdy okazać może się geniuszem, a niektórzy – jak wielu nie wiem, nawet w to wierzą. Otóż Bauman okrzyknięty został prorokiem ponowoczesności – „Bez Baumana nie zrozumiesz świata” takim sloganem reklamowana jest jego biografia. Na okładce książki znaleźć można frapującą reklamę jej bohatera. „Znany na całym świecie wybitny socjolog. Oskarżany o relatywizm, ale cytowany przez Benedykta XVI i doceniany przez papieża Franciszka. Autor pojęcia >>płynna nowoczesność<<, które zrobiło zawrotną karierę w naukach humanistycznych”. No cóż, kariera „płynnej nowoczesności” zdaje się bezdyskusyjna. Podtytuł ostatniego zbioru tekstów Umberto Eco brzmi „Kroniki płynnej nowoczesności”. A Benedykt XVI rzeczywiście poczynił swego czasu następującą uwagę: „Wenecja, miasto wody, nasuwa myśl o sławnym współczesnym socjologu, który określił jako >>płynne<< nasze społeczeństwo, a kulturę europejską jak kulturę >>płynną<<, by opisać jej niestałość, jej słabą stabilizację czy może brak stabilności, zmienność, nietrwałość, która czasem zdaje się ją charakteryzować”. Dzisiaj kiedy oglądamy w Internecie fotografie zalanej wodą, podtopionej Wenecji metafora Baumana zyskuje dodatkowy, jeszcze bardziej dramatyczny czy nawet tragiczny wymiar. Kilkanaście lat temu środowiska lewicowo-liberalne czy tez post tradycyjnej lewicy chciały uczynić Bauman swoim guru – ostentacyjnie postawić go w kontrze do dawnego idola, wybitnego filozofa, Leszka Kołakowskiego. Zaraz wyjaśnię dlaczego – teraz jednak chciałbym powrócić na chwilę do wspomnianego na wstępie kompleksu Salieriego. Bo jak na te próby osadzenia go na tronie zareagował Bauman? „Uważam się /…/ za ucznia Leszka [Kołakowskiego]. A nadto, jeśli on jest w pierwszej lidze, to ja najwyżej w A klasie”. A cóż miał do powiedzenia Leszek Kołakowski? Po śmierci polskiego papieża Kołakowski opublikował artykuł Prorok odpowiedzialnej wolności. Napisał w nim, że Jana Pawła II charakteryzowało głębokie rozumienie własnej epoki, chociaż zaprzeczą temu ci — a jest ich wielu — którzy stawiają znak równości pomiędzy rozumieniem swoich czasów a bezrefleksyjnym uleganiem aktualnym trendom i modom z myślą o ułagodzeniu potencjalnych krytyków. W ten sam sposób określić by można postawę Leszka Kołakowskiego. Ma on przy tym — charakterystyczny dla ludzi naprawdę mądrych — dystans do intelektualnych mód. Jak pisze biograf Baumana Dariusz Rosiak: „Kołakowski dryfował w stronę prawicy, ostatecznie został przez nią zaadoptowany i uznany za mistrza nawet przez katolickich konserwatystów” [koniec cytatu]. No cóż, książka Rosiaka dobrze się czyta, ale skąd pomysł o „dryfie” wybitnego filozofa jakim był i pozostanie Kołakowski. Czyż odchodzenie od ideologii w poszukiwaniu Prawdy można nazwać dryfowaniem? Myślę, że wątpię.