Dzisiejszy patron jest niemal zupełnie nieznany w Zachodnim Kościele. Któż bowiem słyszał tutaj choć raz o świętym biskupie Grzegorzu Oświecicielu, albo jak chcą inni, Grzegorzu Ormianinie? C
Dzisiejszy patron jest niemal zupełnie nieznany w Zachodnim Kościele. Któż bowiem słyszał tutaj choć raz o świętym biskupie Grzegorzu Oświecicielu, albo jak chcą inni, Grzegorzu Ormianinie? Co innego św. Hieronim, doktor Kościoła, którego także dzisiaj wspominamy, a który przez 24 lata przetłumaczył na łacinę całe Pismo święte, a jego przekład, tzw. Wulgata, został przyjęty przez Sobór Trydencki jako tekst urzędowy. Przy nim, to jest przy św. Hieronimie, św. Grzegorz choć ma przydomek Oświeciciel, wydaje się świecić światłem tak wątłym, że wręcz z naszej perspektywy niedostrzegalnym. A jednak dla mieszkańców Armenii jest to postać pierwszoplanowa. Którą liturgia ormiańska wspomina trzy razy w roku w sposób szczególny, a w czasie każdej Mszy świętej wspomina jego imię. Dlaczego? Bo to niezwykły świadek Chrystusa. Choć od jego śmierci mija już 1700 lat, łączy w sobie fundamentalne dla Ormian doświadczenie przyjęcia chrztu przez ich królestwo w roku 301, z pewnością, że tylko z Chrystusem i w Chrystusie każde, nawet najtrudniejsze historyczne doświadczenie, może wydać dobre owoce. A dla potomków ofiar pierwszego w dziejach świata ludobójstwa – rzezi Ormian z roku 1915 – ma znaczenie, że życie ich patrona zaczęło się od zorganizowanej masakry. Św. Grzegorz Oświeciciel był bowiem według ormiańskiej tradycji synem Anaka, brata króla Chosroesa I. W trakcie walk o władzę nad Armenią Anak zamordował jednak Chosroesa wraz z całą jego rodziną. Niebawem podobny los spotkał i jego samego, i wszystkich jego bliskich. Wyjątkiem był tylko dwuletni Grzegorz, którego mamka w porę odesłała do Cezarei Kapadockiej. To tam dziecko zostało ochrzczone, tam też z uwagi na królewskie pochodzenie, wybrano dla niego żonę. Gdy jednak prawowity następca tronu postanowił wrócić do swojego królestwa, to zamiast spodziewanych fanfar spotkało go uwięzienie w Chor Wirap, co po armeńsku znaczy głębokie lochy. Dzisiaj w tym miejscu, u podnóża góry Ararat, znajduje się klasztor Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego, a na pątników czeka długa wyprawa drabiną w głąb wydrążonej góry, by trafić wprost do niewielkiej celi, w której św. Grzegorz spędził długie 13 lat. Czy w tym czasie marzył o zemście? O krwawej sprawiedliwości, która dopadnie jego prześladowców, gdy tylko zasiądzie na tronie? Całkiem możliwe, ale ostatecznie w tych mrokach ziemi narodził się ktoś nowy. Skąd to wiemy? Bo gdy władca Armenii po latach ciężko zachorował, to posłano właśnie po niego, uwięzionego od lat królewskiego syna, o którym pilnujący go strażnicy rozpowiadali na dworze, że to mąż Boży. I to za wstawiennictwem modlitewnym tego właśnie człowieka, uzurpator na armeńskim tronie odzyskał zdrowie. W akcie wdzięczności św. Grzegorz został obdarowany wolnością, a cały dwór królewski przyjął chrzest, co było początkiem chrystianizacji całej Armenii. Po tych wydarzeniach sam św. Grzegorz Oświeciciel, zwolniony przez małżonkę ze ślubnej przysięgi, przyjął kapłańskie święcenia i został konsekrowany na pierwszego biskupa swojego ojczystego kraju. W ten sposób, choć tego nie planował, zamiast królewskiego tronu w udziale przypadło mu dużo większe wyróżnienie – katedra Kościoła w Armenii. Czy wiecie państwo kiedy to było? W roku 302, na mniej więcej ćwierć wieku przed śmiercią św. Grzegorza Oświeciciela.