Jak przekuwać swoje widzenie aktualnych sporów i kontrowersji w prawdy o charakterze ogólnym? No cóż, można stawiać jednoznaczne diagnozy, a kiedy diagnozy takie stawia filozof, to zdawać się one mogą ogólne z natury jego profesji.
I właśnie. „Obrażanie się to oznaka problemów emocjonalnych” – napisał pewien miłośnik mądrości na fejsbuku. No cóż, diagnoza ta jest równie mocna, jak subiektywna. Zachęca do zajęcia stanowiska. I mnie pobudziła do sformułowania własnego przekonania w tej kwestii, bo wszak oczywiście o przekonanie, a nie wiedzę tu idzie I zamieściłem na fejsbuku taką oto formułę „Obrażanie to oznaka problemów emocjonalnych”. Te dwa zdanie różni nie tylko zaimek zwrotny „się” – obecny w diagnozie filozofa, a w mojej - nie. Te dwa zdania różnią się od siebie zasadniczo. Jak zresztą wyjaśnił filozof w jednym z wpisów pod swoim fejsbukowym postem – w grę wchodził w jego diagnozie aktualny kontekst. Nie chodziło bynajmniej o to, że filozofa-diagnosty nie sposób obrazić, bo gdyby poczuł się obrażony to musiałby uznać, że on sam ma problemy emocjonalne. Nie - chodziło o kontekst, czyli, jak można było dość łatwo wywnioskować, szło o aferę związaną z przedstawianiem w przestrzeni publicznej obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej z tęczą. Nie będę po raz kolejny przypominał całej sprawy – ciekawych odsyłam do strony internetowej „Radia em”, do zamieszczonych tam opinii Marcina Jakimowicza i Bogumiła Łozińskiego. Lewicowo-liberalny tygodnik „Newsweek” zamartwia się zresztą całą tą sprawą z innego powodu. „Im głośniej o Maryi z tęczowa aureolą, tym lepiej. Dla PiS-u”. Ale „cała ta sprawa” ma znaczenie szersze niż to, jak przekłada się na wyniki przedwyborczych sondaży. Nie jestem przekonany - że przywołam stara matrycę - komu podgrzewanie atmosfery wokół tęczy wyborczo posłuży. Choć oczywiście trudno nie zauważyć, że wielu partyjnych macherów, nie mniej partyjnych ekspertów, a także mrowie politycznych kibiców niewiele w „całej tej sprawie” poza perspektywą wyborczą interesuje. Przy tym to, że psuje ona i tak od dawna nienajlepszą aurę społeczną nad Wisłą, zdaje mi się oczywiste. Odsuwam też na bok kwestię do czego mianowicie nawiązuje symbol tęczy – czy przypadkiem nie do biblijnej Tęczy Przymierza? I wtedy wszystko miałoby być niby w jak najlepszym porządku. Skąd tak nagłe zainteresowanie starożytnym piśmiennictwem? Czy rzeczywiście szukać trzeba aż tak odległych czasowo kontekstów? Otóż hipoteza sporego zainteresowania Biblia wydaje mi się równie mało prawdopodobna jak sugerowany przez zupełnie innych ekspertów gwałtowny wzrost wśród współczesnej młodzieży fascynacji symboliką związaną z buddyzmem. Wróćmy zatem do sprawy podstawowej - co z tym obrażaniem? Dobrze, uściślijmy, co z tym obrażaniem uczuć religijnych? Jakiś czas temu w szkicu Wrogowie Oświecenia klasyk współczesnej socjologii Ralf Dahrendorf powtórzył oświeceniową mantrę, że choć co prawda sam nie publikowałby karykatur obraźliwych dla ludzi religijnych, to uważa za swój obowiązek bronić prawa tych, którzy myślą inaczej, tzn. chcą upowszechniać dzieła obelżywe dla wyznawców którejś z religii. Upowszechnianie dzieł, których zwykle jedynym, choć, to prawda, rzadko podkreślanym, celem jest obrażanie uczuć religijnych uznaje Dahrendorf za kwestię gustu. No cóż, niekiedy obrażanie uczuć religijnych rzeczywiście się nie opłaca. Kiedyś pewna znana irlandzka piosenkarka, może za podszeptem speca od Public Relations, w czasie programu telewizyjnego wyciągnęła zdjęcie Jana Pawła II i ostentacyjnie podarła. Ten (niby) spontaniczny odruch, który w zamierzeniu miał przysporzyć dziewczynie sławy i kasy jako należnej premii za nonkonformizm, okazał się wówczas zupełnym niewypałem. I kariera piosenkarki się załamała. Potencjalni nabywcy płyt z jej piosenkami uznali, że posunęła się za daleko i odwrócili się od gwiazdeczki popkultury. Ale dzisiaj kwestia zdaje się ogólniejsza. Jak się nie sprofanuje symboli chrześcijańskich takich jak krzyż, to nie ma zabawy, a jak nie ma skandalu – pies z kulawą nogą dzieła artysty nie zobaczy? Przy okazji podobnego rodzaju prowokacji – szło wtedy o teatr - profesor Bronisław Łagowski pisał: „W demokracji liberalnej /…/ estetyka teatru, a także sztuk plastycznych przyjęła takie założenie, że każdy może być artystą. Ku rozpaczy ludzi utalentowanych pojawiło się w tych sztukach mnóstwo prostaków, a także szalbierzy, którzy nadają ton, a gdy spotkają się z krytyką, przyjmują pozę niewiniątek i żądają opieki od przewodniczącego Komisji Europejskiej”. Co do krzyża w Sejmie, to potwierdza Łagowski prawdę oczywistą, że – cytuję – „krzyż należy w Polsce do symboliki narodowej”. Tyle profesor Łagowski. Nic dodawać już do jego opinii nie muszę. Na marginesie: ciekawe, czy rzeczywiście kiedykolwiek w dziejach tak wielu wrażliwców nie miało ochoty bezkarnie obrażać innych? Oczywiście idzie o wymarzoną przez tego typu wrażliwców sytuację, kiedy oni sami przed kierowanym w ich stronę złym słowem chroniliby się skutecznie „prawem i lewem”. Można to nazwać tak pięknie jak Mao Zedong – mianowicie „rewolucją kulturalną”, ale warto może wiedzieć - jakie okropieństwa i zbrodnie się za tym pięknym określeniem kryły? Wystarczy tu wiedza zaczerpnięta z Wikipedii. Można to nazwać „walką o kulturę”. Richard J. Evans pisze w „Nadejściu Trzeciej Rzeszy”: jak to Bismarck walczący z kościołem katolickim, wsadzający księży, i biskupów do więzień, rozpoczął tym samym, jak to nazwali liberałowie, >>zmagania o kulturę<<, >>Kulturkampf<<. Dodaje Evans „Jeszcze bardziej niepokojący był fakt, że ten potężny zamach na swobody obywatelskie około 40% mieszkańców Rzeszy znalazł poklask wśród niemieckich liberałów, którzy mieli katolicyzm za tak poważne zagrożenie dla cywilizacji, że usprawiedliwiali tego typu skrajne metody”. Ech, te liberalne zacietrzewienia…