Śląscy neoprezbiterzy opowiedzieli nam, jak odkrywali powołanie. "To ewidentna sprawka Ducha Świętego" - stwierdził jeden z nich. Poznajmy ich historie i wspierajmy kapłańską posługę, by nigdy nie wysechł olej na ich rękach.
Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego (Łk 9,62)
Jestem bardzo szczęśliwy
Pochodzę z wiejskiej, tradycyjnej parafii. Moi rodzice to Jerzy i Grażyna. Mam trzy siostry (Beata, Joanna, Agata) oraz dwóch braci (Wojciech i Mateusz).
Moje powołanie rozpoczęło się podczas służby przy ołtarzu jako ministrant. To tutaj odkryłem spokój i samego siebie. Wspólnota ministrancka nadała bieg mojemu powołaniu. Oczywiście powołanie do kapłaństwa mocno zakorzenione jest w mojej rodzinie, gdzie przekazano mi wiarę i ukazywano jej wartości. Ważną rolę odegrali również kapłani, których spotkałem na swojej drodze – ówczesny proboszcz oraz wikarzy, którzy kierowali moją duchową formacją.
Szczególnym świętym w moim życiu jest Franciszek z Asyżu, zresztą patron naszego rocznika. Cnoty tego świętego motywują mnie do pracy nad sobą i służby bliźnim.
Od początku formacji seminaryjnej towarzyszą mi słowa Jezusa, które skierował do chcących Go naśladować. Znajdujemy je w Ewangelii według świętego Łukasza: „Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego” (Łk 9,62). Słowa te są mocno osadzone w moim środowisku rodzinnym, gdzie starałem się pomagać rodzicom na roli.
Swoją pracę magisterską, napisaną pod czujnym okiem ks. dr. Henryka Olszara, poświęciłem proboszczowi, który pracował w mojej rodzinnej parafii w latach 1966–1992. Jest to praca biograficzna pt. „Ksiądz Franciszek Pisula (1918–1993)”.
Sam nie mam jakichś specjalnych wymagań czy marzeń odnośnie do konkretnego duszpasterstwa. Ufam głęboko, że Kościół pośle mnie tam, gdzie będę potrzebny. Myślę, że mógłbym zostać posłany do osób z niepełnosprawnością czy głuchoniemych. Języka migowego uczyłem się od pierwszego roku seminarium.
Warto ufać Panu Bogu. Ja swój krok zrobiłem i wiem, że był on słuszny. Dziś jestem bardzo szczęśliwy. Oczywiście nie jest tak „cukierkowato” – to byłoby nierealne. Jednak podejmując drogę z Chrystusem, można naprawdę wiele zdziałać – a przede wszystkim dobrze odkryć swoją drogę życiową. Ksiądz Pisula w 1990 roku powiedział do swoich parafian: „Kiedy bierzesz własny krzyż i idziesz za Chrystusem, Twoje życie nabierze odpowiedniej harmonii”. Te słowa są dla mnie umocnieniem i wskazówką życiową. My często chcemy pomagać Jezusowi na Drodze Krzyżowej, zapominając, że to my musimy wziąć własny krzyż – czyli rozeznać swoje powołanie i wiernie podążać za Chrystusem.
Proszę mi pozwolić podziękować. Bez ludzi, których spotkałem na swojej drodze, nie byłbym tak szczęśliwy jak jestem dziś. Nade wszystko pięknie dziękuję moim rodzicom i całej rodzinie, przyjaciołom, znajomym, kapłanom i siostrom zakonnym. Dziękuję za każde dobre świadectwo, które wzmacniało moją wiarę i pociągało bliżej Boga. Niech Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty obficie Wam błogosławi. AMDG.