„Samotność, to taka straszna trwoga” – śpiewał swego czasu Ryszard Riedel. Rzeczywiście. Doświadczenie opuszczenia, które zazwyczaj z nią się łączy, należy chyba do tych stanów, które człowiek przeżywa najtrudniej.
Sęk w tym, że są różne samotności. Bywają takie, które przychodzą jakby z zewnątrz, jako efekt życiowych dramatów i boleśnie układających się losów. Zdarzają się jednak i takie, które dojrzewają głęboko w naszym wnętrzu, jako efekt narastającego w nas latami poczucia społecznej izolacji i wyobcowania. Z takimi właśnie samotnościami mierzyć się najtrudniej.
Ci, których kochamy, nieuchronnie odchodzą, a w nasze życie wpisany jest w pewien sposób ból straty. To element naszego losu – niezależnie od tego, jaką teologiczną interpretację temu nadamy. Nasz ból łagodzi jednak perspektywa wieczności. Poruszając się w przestrzeni wiary, możemy przecież spodziewać się tego, że z tymi, których tu utraciliśmy, spotkamy się kiedyś po lepszej stronie życia. Ponadto, nasza codzienność również niesie w sobie wiele możliwość ukojenia – chociażby przez dobrych ludzi, wartościowe relacje, piękne miejsca, ważne duchowe wydarzenia. Co jednak, gdy doskwierające nam poczucie opuszczenia nie wynika z losowych zdarzeń i trudnych życiowych okoliczności? Co, jeśli jest efektem narastającego w nas latami doświadczenia inności – tego, że nie pasujemy do reszty ludzi, do społeczności, do otoczenia? Że jesteśmy wśród nich jakby nie na miejscu? Wbrew pozorom tego rodzaju przeżycie wyobcowania nie jest wcale czymś rzadkim. Niejednokrotnie zmagają się z nim osoby, które jako dzieci czuły się niedopasowane do reszty grupy, społeczności bądź otoczenia. Powodów mogło być wiele: różnice kulturowe, status majątkowy, pochodzenie, pozycja społeczna. Kiedyś zdarzało się tak, że dzieci, które z rodzinami przeprowadzały się ze wsi do miasta, bądź na odwrót, mogły odstawać od nowych realiów i przeżywać tę sytuację jako silnie dyskomfortową – zwłaszcza, jeśli ów dyskomfort wzmacniany był przez nieakceptujące, opresyjne zachowania rówieśników. Dziś kontekst owego wyobcowania jest zazwyczaj inny. Powodem izolacji, a nawet przyczyną powiązanych z nią często upokorzeń w grupie rówieśniczej, może być brak odpowiedniej marki telefonu, niedostatek modnych ubrań czy nieznajomość najnowszych trendów panujących w multimedialnym świecie gier oraz innych rozrywek. Co więcej, poczucie wyobcowania rodzi się także jako efekt rozmaitych konfrontacji z okresu dorastania i wczesnej młodości. Wówczas młody człowiek, porównując się z innymi, dochodzi często do wniosku, że coś z nim nie tak – że jego rodzina jest inna niż te od kolegów (bo na przykład niepełna), że wyznawane przez nią wartości nie zgadzają się z powszechnie praktykowanymi, że panują w niej inne zwyczaje lub obyczaje, a problemy, z którymi się zmaga (na przykład problem alkoholowy, przemoc, rozmaite formy nadużycia), choć wstydliwie skrywane, powiększają doświadczenie izolacji i narastającą samotność. Młody człowiek różnie próbuje sobie z nią radzić. Czasami przekuwa ją w narrację o własnej wyjątkowości, zwłaszcza wtedy, gdy poczucie izolacji płynie nie z braku ale z nadmiaru – z wyższego niż u innych statusu majątkowego, z lepszej pozycji społecznej, szczególnych predyspozycji intelektualnych. Nie zmienia to jednak faktu, że rozglądając się wokoło, stwierdza, że w taki czy inny sposób odstaje od grupy i nie potrafi w pełni zidentyfikować się ze środowiskiem, które jest dla niego ważne. Trzeba wielkiej mądrości, żeby pomóc mu odnaleźć się w tej trudnej dla niego rzeczywistości, nie pogłębiając w nim poczucia wyobcowania przez sztywne, schematyczne, często lękowe myślenie podszyte źle rozumianym radykalizmem, a nierzadko także poparte apodyktycznymi decyzjami nieliczącymi się z młodą wrażliwością. Jednocześnie zawsze pojawia się pytanie, jak w takiej sytuacji uniknąć drugiej skrajności – zabijającego indywidualność konformizmu, który tylko pozornie przynosi ulgę, a w rzeczywistości kształtuje przeciętność i bylejakość. Odpowiedź nie jest prosta. Nie warto jednak czekać, aż nasz dorosły kiedyś dzieciak, zamiast żyć odważnie i szczęśliwie w gronie rodziny, przyjaciół i znajomych, wpadnie w smutny schemat nieustannego porównywania się, podkreślania bolesnych różnic i swej odmienności – nawet względem najbliższych, kochających go osób. Lepiej już teraz pomyśleć, jak twórczo odpowiedzieć na wszystkie jego dziecięce wyobcowania. Wbrew pozorom wcale nie trzeba tu wielkich wysiłków. Czasami wystarczy mądra doza zainteresowania i uważności na rozmaite dręczące go dylematy. Tego właśnie, między innymi, uczy nas Ewangelia. W końcu Jezus zawsze miał czas dla swoich uczniów, a Pismo Święte przekonuje, że Bóg nigdy nie nudzi się nami i nie odwraca od nas swej uwagi. W końcu jest przecież żywą Obecnością w każdej, najtrudniejszej nawet ludzkiej samotności.