Głośno się zrobiło ostatnio w świecie artystycznym i innym o bananie. A to za sprawą dzieła Natalii LL zatytułowanego „Sztuka konsumpcyjna”.
Przedstawia ono w manierze nawiązującej przynajmniej powierzchownie do prac Andy Warhola, mnogość fotografii ukazanej od ramion wzwyż kobiety jedzącej na różne sposoby banana. Otóż, tak się złożyło, że mam swoje własne z bananem oraz literaturą, i sztuką, doświadczenia życiowe. Którymi się podzielę. Po pierwsze jako dziecko sympatyzowałem z Tolkiem Bananem, bo za bananami – trudno zresztą w czasach PRL-u dostępnymi - nie przepadałem. Była taka powieść dla młodzieży, potem także popularny serial w reżyserii zmarłego w kwietniu tego roku Stanisława Jędryki pod tytułem - „Stawiam na Tolka Banana”. I było warto stawiać, naprawdę warto – takie było zresztą przesłanie dzieła. Które nic nie miało z krytykowaną wówczas „bananową młodzieżą”. Potem z bananem było gorzej, nie dużo gorzej – ale na pewno gorzej. Nawet dramatycznie gorzej. I tak, kiedy na pierwszym roku studiów śpiewałem z Przyjacielem „Bananowy song” zespołu „Vox” i zostaliśmy przez nieoświeconą najwyraźniej publiczność obrzuceni kamieniami. Tak, tak – kamieniami. Trzeba było salwować się ucieczką. Do dzisiaj trudno mi osądzić czy powodem tak radykalnej reakcji było nie trafiające w gusta publiczności wykonanie utworu, czy też pora (było około północy) i miejsce (katowickie osiedle Paderewskiego). W każdym razie przymuszona do słuchania naszych wrzasków, wybudzona pewnie ze snu publiczność nie okazała zrozumienia. Pocieszam się tym, że, być może niewyrobiona peerelowska publika niewiele wiedziała o tym, czym jest happening, performance itd. itp. Potem, już w czasach III Rzeczpospolitej było z bananami lepiej, a nawet dużo lepiej. I w ogóle, i w moim życiu. Pojawiły się banany na ladach sklepowych, a ja polubiłem ich smak. Nie zniknęły też banany ze sceny artystycznej – pojawiły się w świcie sztuki już nie do dzieci adresowanej, ale takiej prawdziwej, współczesnej sztuki. Dla dorosłych. A stało się to za sprawą Marcina Berdyszaka, profesora i rektora poznańskiej ASP. Trafiłem kiedyś przypadkiem w katowickim Centrum Kultury na ekspozycje jego twórczości. Coś sobie wówczas o niej na pewno pomyślałem, ale przyznaję, ze skruchą, że na pewno nie przyszło mi do głowy to, co napisał o niej recenzent dr Kazimierz Piotrowski. A napisał tak: „Nie jest przypadkiem, że banany stanowią główny rekwizyt Berdyszaka. Formował on z bananów, a właściwie z ich imitacji, kręcone kolumny w rzeźbie. Barok kultury, barok natury. Nasz świat, jak sugeruje ta wyobraźnia, idąca jakby za skłonnością do nieokreśloności w barokowym przeroście poskręcanej formy jako czymś pociągającym w swej stymulacji piękna o niepojętej istocie (indefinita Giordano Bruno), równie dobrze w sferze symbolicznej może wspierać się na bananach niczym baldachim na kolumnach Berniniego. W jednej z dzisiejszych reklam pada wszak stwierdzenie, że jacyś faceci są zwykłymi bananami, co sugeruje, że bananem niezwykłym jest owoc z nalepką Chiquita. Banan zatem, jak wiele innych przedmiotów i symboli (religijnych czy ideologicznych), również może dzielić sztucznie ludzi na klasy i być zwornikiem ich identyfikacji w społecznym procesie imitacji i emulacji. Jest przecież nie tylko argumentem w marketingowej rywalizacji, lecz też w antyeuropejskiej kampanii, stając się dla eurosceptyków symbolem unijnej biurokracji, która podjęła się absurdalnej regulacji kształtu banana. Berdyszak dowcipnie odkrył tę symboliczną, sztuczną funkcję banana, by nakreślić karykaturę obecnego Lewiatana – tego nienaturalnego stworzenia, w którym wedle Hobbesa suwerenność jest sztuczną duszą. U Berdyszaka zagadnienie to pojawia się w kontekście jego Martwej natury z upadłym mitem (2006). Chodzi oczywiście nie tylko o mit uregulowanego banana, lecz o mit uregulowanego człowieka o uregulowanym instynkcie”. To tylko niewielka część refleksji dr Piotrowskiego, której nie odważyłbym się streścić ze względów dla każdego pielęgnującego zdrowy rozsądek człowieka oczywistych. Kolejna moja przygoda z bananem miała także posmak artystyczny, jak najbardziej artystyczny, ale także kabaretowy. Otóż parę lat temu na „Kabaretowej Scenie Trójki” odbierałem jakieś wyróżnienie. Ponieważ była akurat rocznica przystąpienia Polski do Unii Europejskiej organizatorzy – Magazyn Satyryczny Wtyczka – poprosili mnie o krótki, zabawny w założeniu, speech o Unii Europejskiej. Stojąc już na scenie powiedziałem, że chętnie powiedziałbym coś zabawnego o Unii Europejskiej, ale nie przebiję unijnych ustaleń co do krzywizny banana, więc z przemowy o Unii rezygnuję. Ale mikrofonu nie oddałem. Otóż rozpowszechniana była wówczas akcja „Wykopmy rasizm ze stadionów”. Polegała na tym, że znane osoby robiły sobie zdjęcia w czasie pochłaniania banana. Ciągnąłem zatem swój krótki speech dalej - i zgłosiłem propozycję, by kabareciarze-organizatorzy imprezy stojąc przy mikrofonach jedli banany. Było na co popatrzeć, gdy trzech tak wytrawnych kabareciarzy jak Andrzej Brzozowski, Jacek Łapot i Robert „milord” Kowalski jedli banany patrząc publice prosto w oczy. Jak wyglądali? Wyglądali co najmniej tak zabawnie, jak kobieta w głośnym dzisiaj dziele Natalii LL zatytułowanym „Sztuka konsumpcyjna”.