Właściwie zawsze uważał, że coś z nim jest nie tak. Choć była jedną z najładniejszych dziewczyn na roku, nie potrafiła spojrzeć w lustro, żeby nie dostrzec w sobie jakiegoś defektu.
Świetnie radził sobie z matmy, a w szkole nie schodził poniżej świadectwa z paskiem, jednak najczęściej myślał o sobie: głupek. Ludzie z wbudowanym przekonaniem o własnej wadliwości. I jeszcze to dręczące, obezwładniające ich uczucie – wstyd.
Chodzą między nami po ulicach i niczym szczególnym się nie wyróżniają – może trochę ostrożnością, pewnym wycofaniem i emanującą z nich czasem nieśmiałością. Ale nie zawsze. Bywa i tak, że radzą sobie w sposób zgoła przeciwny. Niektórzy z nich potrafią zrobić niemal wszystko, żeby odnieść sukces, wywrzeć pożądane wrażenie, przykryć własną niedoskonałość. Wówczas zdolni są nawet do psychicznej przemocy – do poniżania, obrażania i atakowania innych, żeby tylko uprzedzić domniemaną krzywdę i zawczasu odeprzeć spodziewaną napaść. Nic dziwnego, że często niszczą ważne dla siebie relacje i krzywdzą swoich bliskich, poświęcając ich na ołtarzu zapobiegliwego ukrywania własnej wadliwości. Oczywiście, tej domniemanej. W rzeczywistości bowiem zarówno agresywne kompensowanie sobie poczucia własnej niedoskonałości jak i uległe akceptowanie takiego stanu w sobie w rzeczywistości opracowują w nas to samo fałszywe poczucie – że niesiemy w sobie jakiś defekt, uszkodzenie, niemal wrodzoną niedoskonałość. Jakże często trudno nam wówczas uwierzyć, że Bóg jest miłością, stworzył nas z miłości i że zachwyca się nami bardziej nawet niż kochający rodzice zachwycają się swymi dziećmi – także wtedy, gdy są słabe, nieporadne, gdy trzeba podnosić je z upadków. Poczucie własnej beznadziei – nawet jeśli głęboko skrywane – często bywa tak silne, że skutecznie impregnuje nas na przesłanie o Bożej miłości. Nawet chcielibyśmy w to przesłanie uwierzyć, cóż, jeśli sytuacje faktycznie lub potencjalnie dla nas niepewne – w szkole, w pracy, w towarzystwie, na ulicy – gdy tylko złożą się w okoliczności, które mogłyby nas obnażyć w oczach naszych bliźnich, szybko generują obezwładniające poczucie wstydu. Jak wówczas przyjąć to, że Bóg tak na nas nie patrzy, że nie ocenia nas krytycznie i nie świdruje swym wszechmocnym wzrokiem, aby wytknąć nam dręczącą nas wadliwość? Czasami musi minąć sporo czasu, zanim uświadomimy sobie, że egzystujemy w kleszczach fałszu i że zalewające nas fale wstydu nie komunikują nam prawdy o nas. A co nam komunikują? Zazwyczaj, pośrednio schemat, w który nas wpędzono. Jak często, jako dziecko, słyszałeś, że jesteś w rodzinie czarną owcą, że przynosisz tylko wstyd i rozczarowanie, że kompromitujesz siebie i innych swoją głupotą, nieudacznictwem, brzydotą? Te komunikaty, które niejednokrotnie miały nas zmotywować, postawić do pionu, usprawnić do działania, aktywności, sukcesu, w rzeczywistości odnosiły zazwyczaj skutek przeciwny. Zamiast sprawczości i werwy utrwalały przewrażliwienie na punkcie własnej słabości i przeświadczenie, że coś z nami jest nie tak. Co z tego zostało? Niejednokrotnie przedziwna ambiwalencja. Z jednej strony trudność w przyjmowaniu komplementów oraz pochwał i niepewność w relacjach z tymi, których uważamy za lepszych od siebie, a z drugiej – skłonność do zazdrości, do porównywania się z innymi, a także ukryte pragnienie zwyciężania, stawiania na swoim. Trudno więc dziwić się, że bliskość Boga, który nieustannie wysyła nam miłosne komunikaty i nigdy nie stymuluje nas do lękowej rywalizacji, będzie tak obca naszym przeżyciom. A jednak to właśnie Jego bezpieczna, akceptujące obecność może stopniowo oswajać nasze sklejone z wad serce. Faktycznie bowiem jest ono takie wyłącznie w naszym subiektywnym przeżyciu. Przesłanie o Bożej miłości i bezwarunkowej akceptacji, które płynie z kart Ewangelii, ma moc wydobywania nas z naszych najbardziej pokręconych autosugestii i uszkodzonych przekonań. Trzeba jednak cierpliwie poddawać mu swoje życie; stopniowo konfrontować ciemne obszary naszej historii z Bożym światłem. Nie jest to proces łatwy, ale możliwy do realizacji. W końcu Bóg nie szuka do nas dróg na skróty, a jego celem nie jest jedynie doraźne wspieranie naszego poczucia własnej wartości. Interesujemy Go natomiast my sami, jako wartość.