W rozmowie z "Gościem Krakowskim" metropolita senior podsumowuje czas swojej posługi u boku Jana Pawła II i później w Krakowie. Zdradza także, czy czuje ciężar upływającego czasu.
Od ponad dwóch lat jest Ksiądz Kardynał naszym seniorem. Wreszcie jest czas, aby odpocząć?
Proszę tylko spojrzeć w mój kalendarz i będzie pani miała odpowiedź. Oczywiście, ciężar kierowania diecezją przekazałem swojemu następcy, ale to nie znaczy, że wycofałem się z posługi. Służę, na ile mogę i cieszę się, że wciąż jestem na różne sposoby potrzebny. Czasu na odpoczynek nie mam i całe szczęście, że tak jest. Życie na Kanoniczej jest intensywne, drzwi się nie zamykają, bo ludzie chcą kontaktu, a ja staram się być do ich dyspozycji. Wciąż też jest wiele zaproszeń od parafii, szpitali, szkół i innych miejsc w kraju i poza Polską, gdzie pielęgnowana jest pamięć o Janie Pawle II. Moim zadaniem jest dawać świadectwo o jego świętości i strzec dziedzictwa, jakie pozostawił. Spłacam życiowy dług i będę to robił, dopóki sił wystarczy.
Czy z perspektywy Kanoniczej Kościół w Krakowie wygląda inaczej niż z Franciszkańskiej?
To, co w nim najcenniejsze, pozostaje stałe i niezmienne. Mamy wspaniałe fundamenty, na których winniśmy budować jego przyszłość. Dzieje Krakowa kształtowali ludzie święci. Wystarczy wspomnieć Królową Jadwigę, Jana z Kęt czy Brata Alberta, a z nowszych czasów - dwoje Apostołów Miłosierdzia: Jana Pawła II i s. Faustynę Kowalską. To Kościół, który zawsze stawiał w centrum ubogich, chorych i potrzebujących. Kościół krakowski jest Kościołem miłosierdzia, czego widomym znakiem jest łagiewnickie sanktuarium, ale również konkretne dzieła, które powstały z troski o najsłabszych: domy samotnej matki, jadłodajnie i schroniska dla bezdomnych, ośrodki dla niepełnosprawnych czy pierwsze w Polsce okno życia. To niezwykłe bogactwo i inspirująca siła krakowskiego Kościoła. Patrzę na niego z miłością, dlatego nie ma znaczenia, z jakiej perspektywy. Pragnę, by wzrastał i umacniał się, choć nie zamykam oczu na pojawiające się problemy.
Ostatnio można odnieść wrażenie, że jest ich coraz więcej. Coraz silniejsze są też niepokoje wielu, zwłaszcza świeckich, którzy dają im wyraz.
To jest pochodna ogólnej sytuacji Kościoła, który w Polsce i na świecie zmaga się z kryzysem i na oczach opinii publicznej doświadcza tajemnicy zła i grzeszności. Nie ma tu łatwych rozwiązań. Jest to sytuacja, która wymaga od nas wszystkich, może zwłaszcza od biskupów i kapłanów, powrotu do ewangelicznego radykalizmu. Pamiętajmy, że krzyż prowadzi do zmartwychwstania. Takie jest orędzie chrześcijańskie i o tym nie wolno nam zapomnieć. Kościół wyjdzie z tej próby oczyszczony i umocniony, o ile poszukamy odpowiedzi w Ewangelii i będziemy jej wierni. To jednak wymaga szczególnej wrażliwości pasterzy, bo zaufanie do nich jest nadwyrężone. Odzyskamy je tylko wtedy, gdy będziemy przejrzyści w słowach, postawach i świadectwie życia.
Czy Ksiądz Kardynał czuje ciężar wieku i przemijania?
Gdy ma się osiemdziesiątkę na karku, trudno tego nie doświadczać. Pan Bóg dał mi siły i zdrowie, dzięki czemu wciąż mogę być aktywny, ale mam też świadomość, że zbliżam się do końca mojej drogi. Pożegnałem już wielu krewnych i przyjaciół, kapłanów, z którymi od początku wzrastałem w powołaniu. Gdy Ojciec Święty pisał "List do ludzi w podeszłym wieku", był rok młodszy niż ja dzisiaj. Ten dokument uczy, jak przeżywać jesień życia z pokojem i z nadzieją, że ziemski kres jest początkiem wieczności. Gdy patrzę wstecz, widzę powody do wdzięczności za dar życia u boku wyjątkowego człowieka. Od niego uczyłem się radości i doceniania urody życia, ale w pamięci mam też lata jego cierpień, które znosił z pokorą i godnością, a nawet z pewną pogodą. Chciałbym, gdy przyjdzie czas, dobrze zdać egzamin z tej lekcji.