W rozmowie z "Gościem Krakowskim" metropolita senior podsumowuje czas swojej posługi u boku Jana Pawła II i później w Krakowie. Zdradza także, czy czuje ciężar upływającego czasu.
Magdalena Dobrzyniak: Nieżyjący już kard. Stanisław Nagy określił kiedyś Księdza Kardynała mianem: „Cyrenejczyk bez przymusu”. Czy odnajduje Eminencja siebie w tym porównaniu?
Kard. Stanisław Dziwisz: Kard. Nagy był bliskim przyjacielem św. Jana Pawła II i z pewnością wiedział, że jest to człowiek święty. Całe moje życie, od dnia, gdy abp Karol Wojtyła poprosił, bym został jego kapelanem, upływa w blasku tej świętości. Gdy stanąłem u jego boku, miałem zaledwie 27 lat. Byłem młodym, niedoświadczonym kapłanem, który został obdarzony przerastającym go zadaniem. Wtedy jednak nie przypuszczałem, że wkraczam na drogę, która określi całe moje życie.
Podporządkował je Ksiądz Kardynał całkowicie Ojcu Świętemu. Nie było chwil wątpliwości, zmęczenia albo pragnienia bardziej zwyczajnego życia?
Jana Pawła II kochałem jak syn i wiedziałem, że on obdarza mnie ojcowską miłością. W tym sensie różnię się od ewangelicznego Cyrenejczyka, który nie był świadomy, Komu pomaga. Dla mnie służba papieżowi była niezasłużonym przywilejem i fascynującą przygodą. To nie był krzyż, który przygniata, ale łaska, która podnosi ku górze i umacnia: dzień po dniu, godzina po godzinie. Jak mógłbym pragnąć czegoś innego!
Trudno pytać o najważniejsze momenty tej posługi, bo było ich wiele. Gdyby Ksiądz Kardynał miał ocenić, które z wydarzeń pontyfikatu Jana Pawła II były dla Eminencji przełomowe, to...?
Z pewnością takim wydarzeniem był zamach na papieża. To były dramatyczne chwile, o których już wiele powiedziano. Wtedy, na pl. św. Piotra, byliśmy w szoku. Lęk o życie Ojca Świętego przeplatał się z niedowierzaniem, że znalazł się ktoś, komu nie zadrżała ręka, gdy podnosił ją na papieża. Widok cierpiącego Jana Pawła II zapadł mi w serce bardzo głęboko. Do dziś nie rozumiem, jak w tej sytuacji udało nam się podjąć takie decyzje, które ostatecznie go uratowały. Dlatego razem z papieżem dzielę przekonanie, że jego ocalenie było cudem. Dziś jestem pewien, że krew, którą wówczas przelał, stała się zasiewem przemian w Kościele. Drugim takim wydarzeniem było odchodzenie Ojca Świętego. Serce się łamało, gdy trzeba było się z nim pożegnać. Pocieszeniem była świadomość jego świętości, która w ostatnich ziemskich chwilach papieża zajaśniała pełnym blaskiem. Po ludzku przepełniały mnie ból i żal, ale gdzieś tliło się przekonanie, że Jan Paweł II będzie z nami nadal, choć inaczej. Czas to szybko potwierdził, gdy Ojciec Święty został najpierw beatyfikowany, potem kanonizowany. Papież jest obecny w Kościele, a jego świętość promieniuje i jest dla wielu ludzi w Polsce i na świecie źródłem nadziei i pokrzepienia.