Gdy w niedzielę wielu z nas szykowało się do uroczystego wielkanocnego śniadania, z odległej o tysiące kilometrów Sri Lanki przyszła przerażająca wiadomość o wybuchach bomb w kościołach i w hotelach.
Początkowo podawano informację o dwudziestu ofiarach śmiertelnych, ale z godziny na godzinę ta liczba rosła. Jakby zło chciało ze szczególnym okrucieństwem pokazać swoją siłę i potęgę. Właśnie tego dnia, tak ważnego dla miliardów wyznawców Jezusa Chrystusa na całym ziemskim globie. Tak radosnego, bo przecież to dzień świętowania życia, a nie śmierci. Dzień ogłaszania wszystkim, że śmierć nie ma ostatecznej władzy nad ludźmi, bo jest zmartwychwstanie. Dzień pełen nadziei.
Pojawia się pytanie, jak radośnie świętować ze świadomością, że gdzieś na ziemskim globie giną i cierpią ludzie, którzy zgromadzili się dokładnie w tym samym celu, aby cieszyć się ze Zmartwychwstania Pana Jezusa? Żyjemy w świecie, w którym bardzo trudno uciec przed takimi tragicznymi doniesieniami. Zamknąć się przed nimi w jakiejś bezpiecznej kryjówce. Dziś informacje wciskają się w nasze życie wszelkimi możliwymi sposobami. Doganiają nas, gdziekolwiek się znajdziemy. Ingerują w nawet najlepiej zaplanowany czas.
Kilkadziesiąt godzin później pojawiły się sugestie, że zbrodnia w Sri Lance, to „odwet” za atak na ludzi modlących się w meczetach, do którego doszło w połowie marca br. w Nowej Zelandii. W obydwu tragediach ginęli przypadkowi ludzie, bo chodziło w nich jedynie o zamanifestowanie przez kogoś trawiącej go nienawiści. Właśnie w ten sposób rozkręca się spirala zła. Następuje rzecz straszna, wydawałoby się nie do wyobrażenia. Dochodzi do niepojętej licytacji na zabijanie i zadawanie cierpienia. Jakby trwała nieprzerwana rywalizacja o to, kto najbardziej nienawidzi.
Nowa Zelandia, Sri Lanka, są daleko. Czy to znaczy, że jesteśmy bezpieczni, że wyścig nienawiści nas nie dotyczy?
Niestety nie. Nie tylko i nie przede wszystkim dlatego, że dzisiaj pokonanie tysięcy kilometrów w kilka godzin nie jest problemem. Przede wszystkim dlatego, że nienawiść jest obecna wśród nas. Nie brak też ściśle z nią związanej agresji. Nie brak wskazywania wroga, którego trzeba skrzywdzić i zniszczyć. Nie brak obrony „tradycji” i „zwyczajów” budowanych na nienawiści, na wykluczaniu, odbieraniu innym godności i człowieczeństwa. Nie brak przekazywania ich następnemu pokoleniu, uczenia dzieci, że są tacy, których powinny tłuc kijami, podpalać i wrzucać do wody. To są elementy tej samej spirali, której przejawy zamordowały zwykłych ludzi w Nowej Zelandii i w Sri Lance.
Nie da się tego wszystkiego pogodzić z wielkanocną radością ze Zmartwychwstania. Dlaczego więc nie brak wśród nas takich, którzy to próbują robić?