Zasugerowany, a nawet zaintrygowany tytułem sięgnąłem po książkę „Homo deus” z podtytułem „Krótka historia jutra” Yuvala Noah Hararie’go, jeśli dobrze wymawiam.
To izraelski historyk, profesor na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie. Ta przeszło 500 stronicowa książka uznana została za światowy bestseller i jedną z dziesięciu najlepszych książek non – fiction 2017 roku według magazynu ”Time”.
Już na samym jej początku przykuł moją uwagę fragment o prawie do szczęścia. Przez całe epoki – pisze Autor – wielu myślicieli, proroków i zwykłych ludzi za najważniejsze dobro uważało nie życie, lecz właśnie szczęście. W starożytnej Grecji filofor Epikur tłumaczył, że (…) jedynym celem człowieka jest szczęście. A pogoń za nim była dążeniem osobistym. Całe stulecia później, pod koniec XVIII wieku brytyjski filozof Jeremy Bentham oświadczył, że najwyższym dobrem jest „jak największe szczęście największej liczby ludzi” i wyciągnął stąd wniosek, że jedynym właściwym celem państwa, rynku i społeczności jest pomnażanie globalnego szczęścia (…) po to, byśmy – ty i ja – mogli cieszyć się szczęśliwym życiem.
Przyznam, że zdumiała mnie trafność tych myśli i ich aktualność. Idąc krok dalej zauważa Harari, że ludzie mają naturalne prawo czuć się szczęśliwi, wobec czego jeśli cokolwiek sprawia, że jesteśmy niezadowoleni, stanowi pogwałcenie prawa człowieka, a zatem państwo powinno coś z tym zrobić. Wygląda więc na to, że państwo ma dziś służyć szczęściu i dobrobytowi obywateli i chętnie to zresztą robi.
Powie ktoś: co w tym złego? No, niby nic. A może jednak…? Państwo rzecz jasna może zabezpieczać, czy nawet podnosić to poczucie szczęścia poprzez te trzy składowe: sytość, posiadanie i władzę, i bezpieczeństwo. Takim dzisiejszym, powszechnie uznawanym miernikiem opisującym sukces danego kraju jest oczywiście PKB. Ciekawe, czy poczucie szczęścia obywateli krajów wysoko rozwiniętych jest proporcjonalnie większe, jeśli w ogóle, niż w krajach średnio czy słabo rozwiniętych? Śmiem twierdzić, że wcale nie.
W „Homo deus” przeczytamy też, że pomimo niespotykanych osiągnięć minionych paru dwudziestoleci wcale nie jest takie oczywiste, czy współcześni ludzie są znacznie bardziej zadowoleni niż ich przodkowie. Zdaje się być wręcz przeciwnie: pomimo większego dobrobytu, wygody i bezpieczeństwa liczba samobójstw w świecie rozwiniętym jest znacznie wyższa niż w tradycyjnych społeczeństwach. I dowiemy się, że w Peru i Ghanie, na Haiti i Filipinach rocznie popełnia samobójstwo mniej niż 5 osób na 100 tysięcy mieszkańców. A w Szwajcarii, Francji, Japonii i Nowej Zelandii rocznie odbiera sobie życie 25 osób na 100 tysięcy. Coś jest na rzeczy.
Określając szczęście mianem najwyższego dobra, Epikur ostrzegał swych uczniów, że aby być szczęśliwym, trzeba się solidnie napracować. Sam dobrobyt materialny nie zadowoli nas na długo. Tak naprawdę ślepa pogoń za pieniędzmi, sławą i przyjemnością sprawi tylko, że będziemy nieszczęśliwi. Epikur zalecał na przykład, by jeść i pić z umiarkowaniem oraz powściągać swoje żądze seksualne. Na dłuższą metę głęboka przyjaźń da nam większe zadowolenie niż szalona orgia. Epikur przedstawił zarys swojej etyki, wskazującej, co robić, a czego nie, be bezpiecznie poprowadzić ludzi zdradliwą drogą ku szczęściu.
Gdyby o potrzebie solidnej pracy i o tym, że sam dobrobyt nie zadowoli nas na długo i że ślepa pogoń za pieniędzmi, sławą i przyjemnością sprawi tylko, że będziemy nieszczęśliwi i na dodatek jeszcze zalecał, by jeść i pić z umiarkowaniem oraz powściągać swoje żądze seksualne mówił za ambony jakiś katolicki ksiądz już słyszę reakcje na takie jego słowa, uszczypliwości pod jego adresem i internetowe komentarze. A ponieważ są to przestrogi sprzed 2300 lat w książce żydowskiego Autora, więc może warto tak a priori ich nie lekceważyć?
Pisze dalej Harari tak: Epikur przestrzegał swych uczniów, że nieumiarkowana pogoń za przyjemnością raczej nie da im szczęścia, a wręcz unieszczęśliwi. Kilka stuleci wcześniej Budda nauczał, że pogoń za przyjemnymi doznaniami jest w rzeczywistości najgłębszym korzeniem cierpienia. Takie doznania są jedynie ulotnym i pozbawionym znaczenia drżeniem ciała. Nawet, kiedy ich doświadczamy, nie reagujemy zaspokojeniem; raczej mamy po prostu ochotę na więcej. A więc nie ważne, jak wielu rozkosznych czy też ekscytujących doznań mogę doświadczać – one mnie nigdy nie zadowolą na dłużej. (…) Nawet jeśli przez całe dziesięciolecia będę uganiał się za tym doznaniami, nigdy nie osiągnę trwałego szczęścia. Wręcz przeciwnie: im bardziej będę łaknął przyjemnych doznań, tym bardziej stanę się zestresowany i niezaspokojony. By osiągnąć prawdzie szczęście, ludzie muszą – ja dodam, my musimy, ja muszę – zwolnić w swej pogoni za przyjemnymi doznaniami, a nie przyspieszać.
Może, co dopiero rozpoczęty Wielki Post, to dobra okazja po temu, żeby zacząć?