87 lat temu - 22 lutego 1931 r. - wszystko się zaczęło w płockim klasztorze na Starym Rynku.
Pozornie nic się nie zachowało sprzed 87 laty - ani cela, ani znaczące pamiątki z tamtych lat. O wszystkim mówi zapis w "Dzienniczku": "Wieczorem, kiedy byłam w celi, ujrzałam Pana Jezusa...". O tym, że źródło miłosierdzia bije w tym miejscu, mówią też ci, którzy tu się modlą, oraz konfesjonał i liczne wota zawieszone w kaplicy. - Są świadectwem wielkich łask od Boga - uratowania życia czy uzdrowienia z ciężkiej choroby. To wzywa nas do wdzięczności i wiary, bo miłosierdzie Boże działa według ufności, którą w Nim pokładamy - podkreśla s. Mirosława Ratter, przełożona płockiego domu sióstr Matki Bożej Miłosierdzia.
Wiele wspomnień o św. s. Faustynie słyszała w czasie swojego długiego zakonnego życia s. Wiktoriana Bieniek, pochodząca z parafii Koziebrody k. Raciąża. - Chciałam wstąpić do zgromadzenia, którego patronką będzie Matka Boża i gdzie siostry zakładają czarny habit - wspomina z uśmiechem s. Wiktoriana. Gdy wstąpiła do zgromadzenia, o płockim domu, Faustynie i objawieniach nic nie wiedziała.
- Jako postulantka w Kaliszu pomagałam starszym siostrom, Urszuli i Agacie. To one powiedziały mi: "Była u nas siostra, która widziała Pana Jezusa i będzie świętą". Później na strychu naszego domu, w drewnianej skrzyni, znalazłam obrazki Jezusa Miłosiernego, oczywiście czarno-białe, z wypisanymi obietnicami Pana Jezusa dla tych, którzy będą się modlić do Bożego miłosierdzia. Jeszcze więcej o Faustynie powiedziała mi s. Klemencja z Krakowa, bo w Łagiewnikach święta spędziła najwięcej czasu. Przecież wtedy nie było opublikowanego "Dzienniczka". Siostry opowiadały sobie i wspominały Faustynę. Jedne wierzyły w objawienia i w jej świętość, inne się zastanawiały, jak to możliwe, że tak zwyczajna zakonnica rozmawiała z Panem Jezusem. Miałam też szczęście, że do ślubów wieczystych przygotowywała mnie s. Irena Chrzanowska, która wraz z Faustyną przebywała w Wilnie. Ona wiele wiedziała o świętej i opowiadała nam o tym - mówi s. Wiktoriana.
Gdy w 1950 r. usunięto siostry ze Starego Rynku w Płocku, zostały skierowane do różnych wspólnot w całej Polsce. I to one zaniosły do innych domów wiadomość, że orędzie Bożego Miłosierdzia po raz pierwszy zostało objawione właśnie w Płocku. - Do Krakowa przyjechała z Płocka s. Karolina. Ona i inne siostry prosiły o wielką modlitwę za płocki dom i za to wybrane przez Boga miejsce, bo właśnie tu były pierwsze objawienia - wspomina s. Wiktoriana.
Później sama siostra zastąpiła jakby Faustynę w kuchni łagiewnickiego klasztoru. - Miałam to szczęście, że spotkałam mamę św. Faustyny. Widziałam ją, gdy przyjechała do naszego domu w Częstochowie. A później sama pracowałam w kuchni w Łagiewnikach. Dotykałam tych samych naczyń, garnków, szafek, przy których pracowała Faustyna. Zresztą nasze wychowanki, dziewczęta z zakładu opiekuńczego, co i raz mówiły: "Tej patelni, tego garnka używała Faustyna" - opowiada s. Wiktoriana.
Opowiadają starsze siostry, że kiedyś wychowanki płockiego zakładu wyszły wieczorem po pracy z piekarni i zobaczyły wielką światłość w celi s. Faustyny. Zaalarmowały inne siostry, bo myślały, że to może być pożar. Jedna z sióstr pobiegła na piętro, ale gdy weszła do wąskiej celi Faustyny, zobaczyła, jak zakonnica stała zwrócona do ściany. Niezwykłego światła, które zauważyły wychowanki, już nie widziała.
W albumie "Ufam. Śladami siostry Faustyny" znajdujemy inne świadectwo s. Pauliny Kosińskiej, która pracowała z Faustyną w kuchni płockiego klasztoru: "Pomieszczenie było wąskie, a co chwila ktoś tamtędy przechodził, potrącając wszystkich po drodze. Poza tym ciągle jacyś ludzie dzwonili do furty i trzeba było do nich wychodzić. Przez cały okres pracy w kuchni s. Faustyna ani razu jednak, choćby słowem czy grymasem twarzy, nie okazała niezadowolenia. Zawsze była pogodna i uśmiechnięta".