Niespełna 23-letni Bartek Krakowiak, który w ubiegłym roku przeszedł pieszo z Warszawy do Medjugorje, był gościem Wieczoru Uwielbienia w Wapienicy.
Na zaproszenie młodzieży oazowej z ks. Adrianem Mętelem i wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym z parafii św. Franciszka z Asyżu w Wapienicy, gościem przygotowanego przez nich Wieczoru Uwielbienia, był niespełna 23-letni Bartek Krakowiak, który w ubiegłym roku przeszedł pieszo z Warszawy do Medjugorje.
Słyszałem, że jestem zerem
- U mnie w rodzinie od pokoleń leje się wódka - zaczął Bartek. - Mój pradziadek ganiał babkę z siekierą po podwórku, mojego dziadka ganiała policja w całym kraju, bo uciekł z więzienia, mój ojciec całe dnie spędzał z browarem przed telewizorem. Urodziłem się w takiej rodzinie, mając takie wzorce, czyli w ogóle nie mając wzorca męskości. Od najmłodszych lat słyszałem od ojca, że do niczego się nie nadaję, że niczego w życiu nie osiągnę, że jestem zerem. Bił mnie, poniżał. Moja mama wytrzymała z ojcem 12 lat. Kiedy miałem 12 lat, przeprowadziliśmy się do mojej babci, pod Warszawę.
Bartek opowiadał, że i tam nie mógł się odnaleźć. Wyszedł na ulicę. W wieku 13 lat zaczął ćpać, pić, kraść. - Nachlałem się do takiego stopnia, że spadłem z dachu, rozwalając sobie głowę. Lekarze powiedzieli mojej mamie, że mam dziesięć minut życia. Dla mojej mamy to był straszny okres. Moje zachowanie niszczyło nie tylko mnie, ale i ludzi wokół - mówił 23-latek.
Przestał chodzić do szkoły - do dziś nie skończył gimnazjum. Dostał kuratora, ale i on się nie sprawdził. Chłopak trafił do poprawczaka. - To jest miejsce, gdzie już na wstępie musisz się bić o wszystko - opowiadał w Wapienicy. - Po pół roku postanowiłem, że ucieknę. Udało mi się. Przez trzy miesiące ukrywałem się przed policją na melinach, opuszczonych działkach, piwnicach, spałem na zaszczanych materacach. Gdy mnie złapali, trafiłem z powrotem do tego samego ośrodka.
Bartek został zamknięty w izolatce.
Postanowiłem, że się zmienię
Drugi raz uciekł przed świętami Bożego Narodzenia - ukradł klucze wychowawcy i wyszedł w skarpetkach i krótkich spodenkach. Kiedy został złapany, trafił do ośrodka socjoterapii. - Tam przeszedłem terapię uzależnień. Zacząłem poznawać tak naprawdę siebie. Poznałem uczucia, jakie mi towarzyszą. Bo ja nigdy nic nie wiedziałem o sobie. Były we mnie tylko złość i agresja. Rozładowywałem je na innych ludziach, codziennie się z kimś biłem. I dopiero tam wytłumaczono mi, skąd się to bierze. Okazało się, że chodzi o mój dom. Spędziłem w ośrodku szesnaście miesięcy i mając niecałe 18 lat, wyszedłem. Postanowiłem, że przestanę żyć na ulicy, że się zmienię, że przestanę kraść, ćpać, pić. Wytrzymałem dwa tygodnie - opowiadał Bartek. - W moim domu znowu było to samo, co wcześniej. Wróciłem na ulicę, ale już jako dorosły człowiek. I to, co się działo, było jeszcze gorsze... Każdy mówił mi, że skończę w kryminale. Albo, że umrę, że ktoś mnie zabije. Po jakimś czasie poznałem dziewczynę i dla tej dziewczyny chciałem się zmienić.
Ks Adrian Mętel z młodzieżą i Odnową w Duchu Świętym zaprosili Bartka Krakowiaka do Wapienicy
Urszula Rogólska /Foto Gość
Jak mówił Bartek: - Nigdy nie potrafiłem kochać. Takie słowa: "Kocham cię", nic nie znaczą, jeżeli nikt cię nie nauczył prawdziwej miłości. Myślałem, że ją kocham, ona chyba też. Po jakimś czasie okazało się, że dziewczyna jest w ciąży. W wieku 18 lat dowiedziałem się, że będę ojcem, i prawie zemdlałem. Zupełnie nie byłem na to gotowy. Mnie nikt nigdy nie nauczył być prawdziwym mężczyzną. Oprócz chłopaków z ulicy, którzy mówili, że prawdziwy mężczyzna to taki, który wozi ze sobą pałę w bagażniku, śpi z byle dziewczyną, bije każdego po kolei. I ja miałbym to przekazać swojemu dziecku? Pierwsza myśl, to żeby dokonać aborcji, żeby zabić własne dziecko. Dzięki Bogu wtedy moje relacje z mamą się poprawiły i mama zabroniła mi tego. Dzięki niej nie zrobiłem najgorszej rzeczy, jaką mógłbym zrobić.
Pierwszy raz poczułem miłość
W czwartym miesiącu ciąży okazało się, że synek, Igor, jest chory - ma wadę serca. Tuż po narodzinach czekała go operacja. - Gdy się o tym dowiedziałem, pierwszy raz tak naprawdę szczerze zacząłem płakać - mówił Bartek. - Powiedziałem sobie, że będę walczył o to dziecko. Pierwszy raz poczułem miłość. Rzuciłem szkolę, postanowiłem szukać pracy, żeby zarabiać na dziecko, na operację.
W szóstym miesiącu dziewczyna poroniła. - W szpitalu zawołała: "Biegnij po pielęgniarkę!". Kiedy wróciliśmy, mój syn leżał na podłodze w kawałkach. Pielęgniarka wzięła go na szufelkę, przykryła prześcieradłem i wyszła… To był najgorszy widok, jaki w życiu widziałem - opowiadał wapienicki gość. - Nie umiałem się po tym podnieść. Widziałem w życiu mnóstwo cierpienia, sam to cierpienie zadawałem, sam go doznawałem, ale to, co wtedy zobaczyłem, było ponad moje możliwości.
Wapieniccy oazowicze słuchali świadectwa Bartka Krakowiaka
Urszula Rogólska /Foto Gość
Podczas pogrzebu synka po raz pierwszy w życiu odezwał się do Boga, w którego dotąd nie wierzył. - Moja prababcia - ona na bank jest w niebie, bo to super kobieta - popełniła jeden błąd. Mówiła mi często: "Bój się Boga". I ja patrzyłem na Boga przez ten pryzmat: że ja mam się Go bać. I całe życie się Go bałem. Skoro więc mam się Go bać, skoro Bóg jest zły, to po co mam z Nim trzymać? I wtedy na cmentarzu, gdy niosłem w trumnie moje dziecko, odezwałem się do Niego. Krzyczałem, że Go nienawidzę, że jest śmieciem. Używałem takich słów, że teraz jest mi wstyd o tym mówić. A tak naprawdę, to była chyba moja najszczersza modlitwa.
To niemożliwe, że Bóg jest dobry
Po jakimś czasie znajoma zaprosiła Bartka na czterodniowe rekolekcje. Po raz pierwszy usłyszał samo słowo: rekolekcje. Pojechał z nudów. - Zobaczyłem tam ludzi, którzy unoszą ręce, którzy się modlą w językach, którzy mówią o tym, że Bóg żyje, że Jezus żyje, że mnie kocha, że jest obok mnie - opowiadał w Wapienicy. - Pierwsza myśl - że to są debile, że to jakaś sekta, że się stamtąd zwijam. Zostałem tylko po to, żeby się z tych ludzi śmiać, żeby potem wrócić na ulicę i mieć o czym opowiadać chłopakom, jakich debili widziałem. Po pierwszym dniu ja sam się zacząłem czuć jak debil, że z nimi tego nie robię, że nie wychwalam Boga. I zacząłem to robić: śpiewać, mówić o tym, że Bóg żyje, mimo że w to w ogóle nie wierzyłem. Robiłem to tylko tak, żeby się czymś zająć. Kiedy zobaczyłem na telebimie napis, że "Jezus żyje", to przestałem te ręce unosić i śpiewać. Bo ja w to nie wierzyłem. Nie wierzyłem w to, że On jest dobry, bo mnie spotkało tyle cierpienia w życiu, że to niemożliwe, że Bóg jest dobry. Dzisiaj wiem, po co to było - po to, żebym mógł mówić ludziom, że z każdego syfu można wyjść, że Bóg jest przy nas. Ale wtedy tego nie rozumiałem.
Na rekolekcjach do Bartka podszedł ksiądz. - Ja znałem księży tylko z tego, co mówią w mediach: pedofile, złodzieje, mafia, że jeżdżą maybachami. Kiedy do mnie podchodził, chciałem go pobić za to wszystko. A on zaczął ze mną rozmawiać. I okazało się, że to normalny typ, że tak jak ja, wychował się na ulicy i po swoim nawróceniu postanowił, że zostanie księdzem i będzie pomagał takim ludziom, jak ja. Wiem, że Bóg go wtedy przede mną postawił. Ten ksiądz namówił mnie na spowiedź z całego życia. Zrobiłem rachunek sumienia, w którym wymieniłem ponad trzysta grzechów.