Wczorajsze manifestacje zwolenników aborcji jasno pokazały, że tzw. czarne marsze należą do przeszłości.
Akcje te nie tylko gromadzą coraz mniej osób, ale i są organizowane coraz mniej chętnie. To dobra wiadomość, ze w Polsce ubywa ludzi, którzy jawnie opowiadaliby się za zabijaniem małych niewinnych dzieci. Kontrpikietujący wolontariusze Fundacji Życie i Rodzina stawali nawet naprzeciwko... pustego placu, na którym miał się odbywać czarny protest. Tak było choćby w Bielsku-Białej, gdzie centrum miasta zostało zajęte przez manifestację antyaborcyjną, a garstka uczestników feministycznej zbiórki błąkała się po okolicznych uliczkach. W Lublinie około pięćdziesięciu osób postało na mrozie pół godziny, po czym popatrzyło na siebie i rozeszło się do domów. W innych miastach sytuacja była podobna.
Tegoroczne manifestacje zaplanowano w około trzydziestu lokalizacjach – to ogromny spadek w porównaniu do zeszłorocznych stu miejscowości. Frekwencja nie powalała – od kilkudziesięciu aborcjonistów w małych ośrodkach, do około setki w większych. Polacy mają już dość kłamstw i propagandy tych, którym nigdy nie jest dość zabijania nienarodzonych dzieci. Prawda o tym, jak brutalnym mordem jest aborcja, dociera do coraz większej liczby ludzi i nikt nie chce jej publicznie popierać.
Jednocześnie akcje i pikiety obrońców życia gromadzą znacznie więcej prolajferów. W większości miast, w których się pojawiliśmy, liczba przeciwników zabijania dzieci była porównywalna z liczbą lewicowych aktywistów. Proaborcyjne telewizje znowu będą musiały pokazywać przebitki z czarnych marszy z października 2016 r., bo tegoroczny protest lewicy zdecydowanie groźnie nie wyglądał. Pora też, aby wśród polskich konserwatystów skończył się paniczny lęk przed feministycznymi manifami. Naprawdę nie ma się czego bać. Brak też jakiegokolwiek uzasadnienia dla nieuchwalania ustawy #ZatrzymajAborcję.
Krzysztof Kasprzak, zastępca pełnomocnika komitetu „Zatrzymaj Aborcję”