Kiedy w noworoczny poranek zabierałem się do jego napisania uświadomiłem sobie, że rozpoczynam nim 8 już roku mojej felietonowej obecności na antenie Radia eM, i z niedowierzania musiałem siebie o tym przekonać grzebiąc w starych notatkach?
Boże, jak ten czas leci! Czy słuchacze mają też, tak jak ja, takie samo poczucie przyśpieszonego, nawet jednostajnie przyśpieszającego upływu czasu?
Tak, czy inaczej rozpoczęliśmy kolejny rok w naszym życiu, według naszego kalendarza 2018.
Pozwólcie więc mili Państwo, że dzisiejszy felieton rozpocznę od noworocznych życzeń. Na każdy dzień tego ledwo, co rozpoczętego roku życzę słuchaczom Bożego błogosławieństwa w obowiązkach i pracy, darów Ducha Św. w decyzjach i nieustającej opieki Matki Bożej nad waszymi rodzinami.
Początek każdego roku obfituje w wysyp przeróżnych przepowiedni, horoskopów i wróżbiarskich zapowiedzi. Jaki będzie, co przyniesie i co się wydarzy. W popularności takich zapowiedzi jest z jednej strony coś z ciekawości, żeby zajrzeć za zasłonę przyszłości, a z drugiej trochę lęku przed jej niepoznawalnością, a z trzeciej jeszcze, coś z niedowierzania Panu Bogu, że i tak w dłuższej perspektywie wszystko wyjdzie nam tylko na dobre.
Niezależnie od tych przepowiedni i horoskopów, i naszego do nich przywiązania ten Nowy Rok będzie taki, jacy my w nim będziemy.
I w takim to kontekście chcę teraz przywołać, wrócić do ostatniego dnia roku, do minionej niedzieli. W liturgii obchodzona była, jako Święto Świętej Rodziny. Pierwsza niedziela po Bożym Narodzeniu niezależnie od kalendarzowej daty pod jaka wypadnie zawsze stawia przed nami Świętą Rodzinę. W bezpośredniej bliskości świętowania narodzenia, w jeszcze nie wygasłej radości z tego narodzenia mamy przed oczyma obraz rodziny.
Może dobrze by było, trochę w tym kontekście, a trochę jak noworoczną dedykację odczytać tę bliskość świętowania narodzin i rodziny. To zabrzmi jak truizm, ale Pan Jezus nie wziął się znikąd. Początkiem Bożego człowieczeństwa jest rodzina, konkretna rodzina ze znaną nam ich wcale nie sielankową historią.
Pierwsza myśl na Nowy Rok, jaka mi teraz przychodzi do głowy, to o radości z rodzinności. Tak odczytuję tę liturgiczną bliskość narodzin Jezusa i święta rodziny, jako naturalne przedłużenie radości z narodzin na rodzinność.
My też nie jesteśmy znikąd. Pochodzimy z konkretnej, mającej swoją, pewno też nie sielankową historię, ale też tworzymy własne rodziny i pewno też nie bez życiowych zakrętów.
Czy my dziś potrafimy jeszcze cieszyć się rodzinnością i tą pochodzenia i tą przez siebie budowaną? Stawiam to pytanie, bo jeśli coraz częściej mówi się dziś o kryzysie rodziny, o naruszonych jej fundamentach, to zdaje mi się, że jedną z pierwszych tego przyczyn jest zagubiona, utracona, a może nawet i odebrana radość z rodzinności.
Tak naprawdę radość daje to, co trwałe, a ucieszyć jedynie może to, co czasowe. I to dotyczy także rodzinności.
Słyszeliśmy minionej niedzieli Ewangelię opisującą, jak to rodzice przynieśli Jezusa do Jerozolimy, aby Go przedstawić Panu. Poszli z Jezusem, jako rodzina do swojego kościoła, do świątyni, byli przecież religijnie praktykujący. I na to chcę teraz zwrócić słuchaczy uwagę. Do świątyni poszli razem, rodzinnie, nie osobno, osobno Józef, a osobna Maryja z Jezusem.
Myśl druga, jak mi się nasuwa, to o rodzinnej obecności w kościele, w niedzielę, na Mszy. Nie osobno, bo praca, obiad, czy odrabianie lekcji. Nie, każdy sobie, albo wcale. Postawię nawet taką tezę, że jeśli coraz trudniej przychodzi nam cieszyć się rodzinnością, to może, dlatego, że przestaliśmy rodzinnie praktykować swoją wiarę, rodzinnie być w kościele. Bywa, że wspominamy czasem i to z rozrzewnieniem czasy dzieciństwa z naturalnie obecną rodzinną religijnością.
Pokuszę się teraz i taką postawię tezę: Im więcej rodzinnej religijności, tym łatwiej będzie o radość z rodzinności.
I myśl trzecia. W tejże samej Ewangelii zobaczyliśmy starca Symeona, jak przynoszonego do świątyni Jezusa wziął w objęcia. I w odniesieniu do Jezusa i do wiary zaintrygowało mnie to właśnie: wziął w objęcia. Innymi słowy, to znaczy otoczyć ramionami przytulić. A jeśli tak, znaczy to też podzielić się swoim ciepłem i dać poczucie bezpieczeństwa. Wobec Jezusa i wiary, to my raczej jesteśmy bardziej chłodno urzędowi niż ciepło rodzinni. Myślę sobie jednak, że wcale nie tak daleko są czasy, że Pan Jezus i nasza wiara potrzebować będą od nas, jeśli już nie potrzebują, takiego wzięcia w objęcia, otoczenia ramionami nie z czułości bynajmniej, a potrzeby zadbania o Jego i jej bezpieczeństwo i niech nas nie uspokaja, że póki, co, to tylko w przestrzeni kulturowo - językowo – słowno – obyczajowej.
Na koniec postawię jeszcze jedną tezę: im bardziej zadbamy o bezpieczeństwo wiary, tym bardziej cieszyć się będziemy rodzinnością, a rodzinna religijność będzie wtedy oczywistą normalnością.
Takie to trzy myśli o radości z rodzinności, o rodzinnej religijności i o potrzebie zadbania o bezpieczeństwo wiary z końcem jednego, a początkiem nowego roku przyszły mi głowy.