Zostali znienawidzeni i okrutnie zamordowani. W uroczystość Wszystkich Świętych wspominamy ich niezwykłe życie. Męczennicy Śląscy, módlcie się za nami!
Po wybuchu wojny żegnał prawie wszystkich domowników podlegających ewakuacji na wschód Polski. On sam domu nie opuścił. Z relacji świadków dowiadujemy się, że warunki pierwszych dni okupacji były do zniesienia. Niemcy rzadko zaglądali do klasztoru. Jednak na skutek złowrogich wieści o wysiedlaniu i aresztowaniach, naradzano się, czy kleryków nie rozesłać do domów rodzinnych. O. Ludwik różnymi sposobami starał się rozwiązać przyszłość nowicjuszy. Pertraktował z werbistami w Austrii i w Niemczech, z Generalatem w Rzymie o przyjęcie jego podopiecznych. Proponował nawet, aby przenieść nowicjat do Domu w Bruczkowie, gdzie na dużym gospodarstwie rolnym można by pracować na utrzymanie i tak przetrwać. Wstrzymano jednak wszystkim wyjazdy. Pewnego dnia o. Ludwik nie wiedział, że rozmawiając z żołnierzem rozmawia równocześnie z gestapowcem. Miał wówczas powiedzieć, że woli pertraktować z żołnierzami, którym bardziej ufa, niż gestapo. To zadecydowało o jego przyszłym losie. Wykorzystano to jako pretekst i zaaresztowano go 25 stycznia 1940 roku.
Obchodzono się z nim bardzo brutalnie. Krew towarzyszyła mu od dnia aresztowania, gdy w Domu Żołnierza (wtedy siedziba gestapo), zdarto z niego sutannę i strasznie go pobito. Była zima, a on został tylko w poszarpanej koszuli i spodniach. Współwięzień pamięta, że gdy wprowadzano go do celi w VII Forcie w Poznaniu, ktoś użyczył mu kurtki, którą zostawił stracony więzień. O jego śmierci klasztor dowiedział się dopiero po kilku tygodniach.