Swoje 18. urodziny obchodziła w Powstaniu Warszawskim. Zmarła pięć dni po 71. rocznicy wykonania wyroku na znienawidzonym przez mieszkańców Warszawy Franzu Kutscherze, szefie SS i policji na okręg warszawski. Maria Stypułkowska-Chojecka spocznie na Cmentarzu Powązki Wojskowe.
„Kama” osłabła. Fetor z kanału, którym prowadziła rannych był nie do zniesienia. Miejscami trzeba było iść na kolanach, albo po wąskiej desce, środkiem, uważając na ciała tych, którym nie udało się z kanału wyjść. A trującego powietrza chwilami było tylko na wysokość głowy, która ledwo mieściła się między cuchnącą cieczą i sklepieniem. Półtora kilometra w sześć godzin. No, ale z rannymi, którzy także musieli się czołgać.
- Wyszłam i zobaczyłam drzewa z liśćmi. Po wyjściu z kanału wiodącego ze Starego Miasta na Śródmieście to był moment szoku - wspominała później Maria Stypułkowska-Chojecka. Swoje 18. urodziny obchodziła w Powstaniu Warszawskim.
Zmarła pięć dni po 71. rocznicy wykonania wyroku na znienawidzonym przez mieszkańców Warszawy Franzu Kutscherze, szefie SS i policji na okręg warszawski.
Maria Stypułkowska-Chojecka brała udział w tej i wielu innych akcjach dywersyjnych. Zawsze wspominała, że jej koledzy kochali swoją ojczyznę ponad życie i wielu złożyło je na tym ołtarzu. "Kama" swoim życiem także dowiodła wielkiej miłości do Polski.
- Pierwsze zadanie, jakie otrzymałam: miałam dowiedzieć się, co się stało z dwoma kolegami, którzy szli na strzelnicę przez Młociny do lasu i nie wrócili, nie doszli. Na razie nie było wiadomo, kto ich zatrzymał. Nic mi nie powiedziano, jak mam się zachować, co mam zrobić, tylko, że mam się dowiedzieć - wspominała "Kama" w obszernym wywiadzie pozostawionym dla potomnych w Muzeum Powstania Warszawskiego. Ledwo uszła z życiem, chociaż jej koledzy byli pod wrażeniem jej odwagi pomysłowości.
Od 1937 r. była harcerką 58. Warszawskiej Żeńskiej Drużyny Harcerzy. We wrześniu 1939 roku ze swoją drużyną pełniła służbę pomocniczą na Dworcu Głównym w Al. Jerozolimskich.
W ramach Harcerskiego Pogotowia Wojennego opiekowała się kobietami z dziećmi i ludźmi starszymi, licznymi uchodźcami, którzy uciekli do Warszawy z terenów zajmowanych przez Niemców. Miała wówczas ledwie 13 lat. Ale z wojną wszyscy dorastali szybciej.
Zanim przyszedł wrzesień 1939 r., mieszkała na Woli przy ulicy Leszno, róg Młynarskiej. - W chwilach, gdy nie było bombardowania i ostrzału artyleryjskiego, wychodziliśmy na podwórze. Oprócz tego stałam w kolejce po wodę, po pieczywo. Widziałam lotników, którzy zniżali lot samolotu i strzelali z broni pokładowej do ludzi stojących po wodę lub wtedy, gdy staliśmy po pieczywo. Takie były początki wojny - relacjonowała dla Archiwum Historii Mówionej MPW.
Na nienawiść młodej dziewczyny wobec okupanta miał wpływ artyleryjski ostrzał, który ciężko ranił jej dwie koleżanki. Jednej trzeba było amputować nogę. A to przecież był dopiero początek okropieństw, których miała doświadczyć młoda Marysia Stypułkowska.
czytaj więcej: