Ta gigantyczna fala ludzka nie jest jednolita, nic nie jest tutaj czarne ani białe.
Ostatniego dnia na Lesbos stanęliśmy na jednym z brzegów, mieliśmy piękny widok na cudowną portową Mitylenę i położoną na jej wzgórzach twierdzę. Pierwszą część zbudował w VI w. Justynian I Wielki, cesarz bizantyjski, do obrony peryferiów cesarstwa przed najeźdźcami z bliskiego wschodu. Później przechodziła z rąk do rąk kolejnych władców w kolejnych wojnach - między innymi Imperium Osmańskiego - Bajazyda II, który rozbudował fortyfikacje o kolejne umocnienia. W latach sześćdziesiątych XX w. narożna wieża runęła, zabierając ze sobą do morza sporą część murów i lokalnej drogi. Dziś pomiędzy jej ruinami na prom w stronę Europy czekają tysiące imigrantów i uchodźców ze świata, przed którym wieki temu twierdza miała bronić.
Przeżyłem najbardziej emocjonującą przygodę swojego życia, tym bardziej ciekawą, że trudną do jednoznacznej oceny. Nic nie jest tutaj ani czarne, ani białe. Nikt, kto na własne oczy by tego doświadczył, nie mógłby uczciwie wydać jednoznacznego osądu. Dlatego pozostawiam to specjalistom, którzy patrzą na statystyki, ja widziałem ludzi, tysiące, dla mnie to coś więcej niż liczby. Każdy był inny, każdy miał inną historie, cele, pochodzenie, religię i status społeczny. Ta gigantyczna fala ludzka nie jest jednolita, jedyną cechą wspólną tych ludzi jest to, że chcą dotrzeć do Europy i zmienić swoje życie na lepsze. Imigranci i uchodźcy to pełen przekrój świata - dobro i zło, nadzieja i rozpacz, mężczyźni i kobiety. Mam nadzieję, że udało mi się to pokazać.
Wielu z tych rzeczy nigdy nie uda mi się pokazać, dźwięk, zapach - często smród. Uczucie, kiedy przewracający się na śliskich kamieniach postawny mężczyzna łapie mnie zimną i przemokniętą dłonią, aby się podeprzeć, jednocześnie śmiejąc się przez łzy, że wreszcie jest w Europie. Albo mrożące krew w żyłach spojrzenia typów spod ciemnej gwiazdy w ciemnych uliczkach Mityleny, opowiadających niestworzone historie swojego życia, przerzucających między sobą podejrzanie wyglądające pakunki. Jednocześnie cieszę się, że mogłem tak wiele rzeczy wam opowiedzieć - obrazem i tekstem. Nie jestem profesjonalnym dziennikarzem, jestem reporterem - fotoreporterem. Zapisywałem swoje relacje w formie dziennika, starałem się dobierać zdjęcia i opisy proporcjonalnie, mając na uwadze Wasze pytania i komentarze, które czytałem na bieżąco. To, co możecie zobaczyć i przeczytać, jest wycinkiem całości tego, co obecnie się dzieje - małym fragmentem problemu uchodźców i zakamuflowanej pod ich płaszczami setek tysięcy imigrantów z terenów zupełnie odległych od działań wojennych.
Lesbos jest pierwszym europejskim przystankiem i trzeba o tym pamiętać, czytając moje relacje. Ludzie mają tutaj pierwszy kontakt z Europą, są rozentuzjazmowani, radośni, otwarci, czują, że zaczynają nowe życie. Często szastają pieniędzmi na taksówki czy drogie obiady w nadziei, że są już tak blisko spełnienia marzeń. Czyli tak blisko Niemiec albo Szwecji - leku na ich wszystkie problemy. Wielu z nich bardzo dobrze żyło na Bliskim Wschodzie, widać to po ubraniach, twarzach i dłoniach. Jadą na północ z nadzieją, że teraz będzie już tylko lepiej, że zaczną nowe życie - spokojniejsze i docelowo jeszcze bardziej dostatnie. Niestety, nic bardziej mylnego. Po zejściu z kamienistej plaży powoli zaczynają się stykać z rzeczywistością, która wielu z nich przerośnie. Zastanawiam się czasem nad naszą polską perspektywą - czy (po za kwestiami politycznymi) oni dla nas mogą być jakimś zagrożeniem. Myślę, że na etapie Lesbos - nie. Mam wrażenie, że ich brutalne lądowanie w europejskich realiach dopiero może ich zmienić. Wielu będzie chciało wrócić, ale już nie będzie miało za co ani do czego - wszystko sprzedali, wszystko poświęcili podróży do raju, którego nie ma. Zostaną sami, zawiedzeni i rozgoryczeni. Problem będzie dotyczył głównie tysięcy tych niewyedukowanych mężczyzn z krain odległych od Syrii, nie znających języków ani nie posiadających kwalifikacji. Zupełnie oderwanych od naszej kultury i cywilizacji. Nie będziemy w stanie ich zagospodarować... Co wtedy? Kto wykorzysta tę siłę, gdzie zostanie rozładowany ich potencjał?