W noworocznym wydaniu „Mojej Przyjaciółki” pewien jasnowidz przepowiadał: rok 1939 będzie przebiegał pod znakiem planety Mars. Złowroga to była wróżba. Czyżby wojna?
Nie trzeba było być jednak wróżbitą, żeby zorientować się, że sytuacja w Europie jest napięta. Toteż większość toastów wznoszonych w sylwestrową noc była „za pokój”. Komunistyczna działaczka, późniejsza orędowniczka przystąpienia Polski do Związku Republik Sowieckich, Wanda Wasilewska pisała: „W posępnych łunach, w mroku wstaje Nowy Rok. Patrzymy w jego tajemniczą twarz, nie wiedząc dziś, co nam jeszcze przynosi”.
Jeszcze w styczniu minister spraw zagranicznych Józef Beck prowadził tajne rozmowy ze swoim niemieckim odpowiednikiem Joachimem von Ribbentropem, a także samym Adolfem Hitlerem. Przedmiotem sporu był status Gdańska oraz problem korytarza eksterytorialnego na Pomorzu.
Niespełna miesiąc później Ribbentrop spotkał się na Zamku z prezydentem Ignacym Mościckim. Następnie w Pałacu Bruhla (MSZ) rozmawiał z Beckiem. Część prasy ignorowała wizytę przedstawiciela Rzeszy w Warszawie. Swoje zrobiła także cenzura. Rosnące napięcie pomiędzy oboma rządami wciąż nie dało się odczuć opinii publicznej. 30 stycznia w Reichstagu Hitler nazwał Józefa Piłsudskiego „wielkim polskim marszałkiem i patriotą”. Mówił to w kontekście podpisanego pięć lat wcześniej paktu o nieagresji.
Była to jednak zasłona dymna. W Gdańsku nasilały się prześladowania polskiej ludności. Na kawiarniach pojawiały się napisy: „Polakom i psom wstęp wzbroniony”. W odwecie warszawska młodzież endecka organizowała manifestacje antyniemieckie.
Od czerwca każdy warszawiak był już zobowiązany do zabezpieczenia odpowiednich środków do gaszenia pożarów. Specjalne zarządzenie w tej sprawie wydał prezydent stolicy Stefan Starzyński. Powołano dzielnicowe komendy Obrony Przeciwlotniczej (OPL). W miesiącach wakacyjnych warszawianie, mimo zagrożenia wojną, wypełniali plaże, zielone łąki, letniska. To były ostatnie takie wakacje. W tym czasie działalność rozpoczęły Zakłady Aprowizacyjne, które w razie konfliktu zbrojnego miały zaopatrywać Warszawę w niezbędne produkty – przede wszystkim żywność i węgiel. Opracowywano także plan ewakuacji rządu. Starzyński, przeżywający śmierć żony, w lipcu spisywał testament. 24 sierpnia ogłoszono mobilizację. Przed sklepami błyskawicznie ustawiły się długie kolejki. Tymczasem Niemcy po kryjomu ewakuowali swoich obywateli, wywozili archiwa z ambasady.
Dzień wcześniej, Ribbentrop podpisał pakt o z sowieckim ministrem Wiaczesławem Mołotowem. Tajny aneks zakładał podział Europy – w tym ziem polskich.
Starzyński wydał odezwę: „Spokój, jaki cała ludność stolicy zachowuje w rozgrywających się wypadkach międzynarodowych, jest dowodem wielkiej dojrzałości obywatelskiej”.
Te słowa nie opisywały jednak rzeczywistości. Miały za to działać uspokajająco. W tych dniach w Warszawie kopano już rowy strzeleckie. Do prac przystąpili pospołu robotnicy, intelektualiści, artyści scen warszawskich. Coraz częściej – jeszcze na próbę – wyły syreny. Wybuch wojny był kwestią czasu. Już nie miesięcy, nie tygodni, ale dni i godzin. Jeszcze ostatniego dnia pokoju, w Teatrze „Ali Baba” Ludwik Sempoliński, grając Charliego Chaplina parodiował Hitlera. Śpiewał: „Ten wąsik, ach ten wąsik…”.