Jej opowieść to kropla w morzu pamięci o Auschwitz. Każda z nich zaś jest niezwykle istotna.
- Dzisiaj ludzie nie wyobrażają sobie codzienności bez internetu, czy telefonu komórkowego. A wyobrażacie sobie funkcjonowanie bez bieżącej wody? O braku elektryczności już nie wspomnę - mówi Wiesława Gołąbek, która przez dwa lata pobytu nigdy, jak stwierdza, porządnie się nie umyła. - Nie raz ktoś w garnuszku przynosił wodę, ale jak go złapali, dostawał od razu po karku - dodaje.
W niedzielę, tak po Bożemu, się nie pracowało. Przynajmniej teoretycznie. Niemcy jednak wyszukiwali różne zajęcia dla więźniów. Np. przesypywanie piasku z kupki na kupkę za pomocą fartucha. - W pewnym momencie ukraiński SS-man, nazywał się Czujan (myśmy mówiły na niego szuja), zmienił zarządzenie. Ja tego nie usłyszałam. Źle wykonałam polecenie. Wtedy dostałam od niego takiego kopniaka w tyłek, że dwa tygodnie nie mogłam chodzić. To był urodzony sadysta - opowiada kobieta.
W Auschwitz-Birkenau umarło przy niej wiele osób. Z wycieńczenia, zamordowanych strzałem z pistoletu, zakatowanych. - Układano ich ciała jak drewno, w takie wielkie stosy. Pamiętam i widzę je do dziś. Poza tym panowały epidemie. Sama chorowałam na czerwonkę. Obóz mnie dosłownie wyżerał. Ważyłam w pewnym momencie niecałe 40 kilogramów - oznajmia.
W końcu w rozmowie pada z moich ust pytanie: jak to się stało, że akurat pani przeżyła? - Po prostu miałam silną psychikę. Nie rozmyślałam o tym, co mnie otaczało. Żyłam dniem dzisiejszym. Niektóre więźniarki płakały, wspominały rodzinny dom. Ale co to dawało? Rozckliwianie się nad sobą osłabiało - odpowiada pewnym głosem. Nie ukrywa także, że miała trochę szczęścia, ale głównie pielęgnowana wola przetrwania i chęć życia pozwoliły jej pokonać największe piekło XX wieku.
Silny charakter Wiesławy Gołąbek widać do dziś. Wbrew pozorom, opowiadając o Auschwitz nie wzrusza się, nie płacze, nie użala się nad sobą. Nie wyolbrzymia, nic nie podkreśla. Mówi stanowczo, ale z wielką nadzieją w głosie, że historia przetrwa ku przestrodze następnym pokoleń, dla których Oświęcim to legenda zła. Symbol bezwzględnego zdeptania człowieka przez człowieka, który już zawsze będzie budził sumienie Europy. Czarna plama historii. Być może najczarniejsza.
Po 71 latach od wyzwolenia Wiesława Gołąbek dziękuje Bogu za to, że przeżyła. Nawet Auschwitz i całe zło z nim związane nie zdołało złamać jej wiary. Wielu w dyskusjach o religii podnosi argument: „Jeśli miłosierny Bóg istnieje, dlaczego pozwolił na zbrodnie i kaźnie w obozach koncentracyjnych, skoro tak bardzo kocha swoje dzieci?”. - Pochodzę z rodziny religijnej. Wychowano mnie w duchu katolickim. Modliłam się często w obozie o łaskę życia. Nigdy jednak nie zwątpiłam tam w Boga. Nawet w tak skrajnie trudnych warunkach nie pomyślałam o Nim źle. Jedyne, co mnie do dzisiaj przeraża, i co jest odpowiedzią na te prowokacyjne pytania, to fakt, że to człowiek drugiemu człowiekowi zgotował takie cierpienie. Homo homini lupus est - kończy dosadnie rozmowę Wiesława Gołąbek.