- Karol Miczajka wspominał mi, że choć tę mroźną noc 19 stycznia 1945 roku spędził pod dachem - nie musiał stać pod gołym niebem jak inni więźniowie - to w szopie obok niego było wielu, którzy i tak nie dożyli świtu... - mówi Jerzy Klistała
- Esesmani widzieli, że więźniowie nie są w stanie iść bez przerwy, dlatego za Pszczyną, w miejscowości Poręba zorganizowano nocleg - opowiada Jerzy Klistała. - Obie kolumny liczyły około 3500 więźniów, więc tylko części z nich udało się znaleźć schronienie w stodole i w szopie miejscowego folwarku. Nie znaczy to jednak, że mróz w tych pomieszczeniach był mniej dokuczliwy. Karol Miczajka wspominał, że mocno przytuleni do siebie i z dachem nad głową byli w lepszej sytuacji od więźniów nocujących pod gołym niebem, a mimo to, wielu z nich - zarówno tych pod dachem, jak i na zewnątrz - nie dożyło świtu.
Nazajutrz 20 stycznia wyruszyli w dalszą drogę. Dotarli do drugiego miejsca noclegu w Jastrzębiu Zdroju. Część więźniów znalazła schronienie w pomieszczeniach gospodarczych przy folwarku, a część nocowała pod gołym niebem...
- Karolowi Miczajce przypadło podczas tego noclegu spać wraz z kilkoma innymi więźniami na gnojowisku obok folwarku. Leżeli przytuleni do siebie, a od dołu ogrzewał ich gnój. Było im na tyle ciepło, jak wspominał Miczajka, że ta noc była dla niego najprzyjemniejsza od momentu aresztowania - wspomina rozmowę z uczestnikiem marszu Jerzy Klistała.
Droga marszu z Jastrzębia do Wodzisławia Śląskiego to 10 kilometrów. Doliczono się na tym odcinku aż 74 zastrzelonych. Do celu dotarli około południa. Tu kolumnę zaprowadzono na stację kolejową, gdzie więźniowie mieli być załadowani do węglarek. Około 16.00 pociąg wypełniony więźniami wyruszył z Wodzisławia w stronę Chałupek-Bogumina.
- Kolejnym etapem ewakuacji był obóz KL Mauthausen, i transport ten dotarł na miejsce 26 stycznia 1945 r., a stamtąd rozdzielano więźniów i przetransportowywano do pobliskich podobozów i komand roboczych - mówi Jerzy Klistała.
Wspaniała patriotka
- Karol Miczajka często wspominał, jak wspaniale zachowywała się na wodzisławskim dworcu Marta Piechaczek, szwagierka Franciszka Ogona - opowiada Jerzy Klistała. - Znał ją jeszcze ze wspólnej działalności konspiracyjnej w ZWZ/AK, gdzie pełniła funkcję łączniczki. Była to bardzo urodziwa dziewczyna i wspaniała patriotka.
Marta Piechaczek pracowała w czasie okupacji na dworcu w Rybniku. Dowiedziała się tam o transporcie więźniów i przyjechała do Wodzisławia. Znała dobrze teren wokół stacji kolejowej. Z pewnością siebie przebiegała od wagonu do wagonu, roznosząc w dużej misce gorącą herbatę. - Według Miczajki, wyglądało to tak, jakby zahipnotyzowała esesmanów pilnujących więźniów, gdyż nie wzbraniali jej podchodzić do wagonów i podawać więźniom napoju - relacjonuje J. Klistała. - Kiedy miska była pusta, wbiegała do budynku stacji i po chwili zjawiała się z nową porcją herbaty. Niektórzy więźniowie mieli poowijane palce rąk w różne skrawki materiału. Gałgany te moczyli w gorącej herbacie, aby ogrzać zmarznięte końce palców, a dopiero potem wysysali z nich napój.
Po latach, kiedy Karol Miczajka przeżył pobyt w obozie, podziękował jej za odwagę i powiedział jak wiele znaczyła dla więźniów jej pomoc.
Długość trasy ewakuacyjnej z Oświęcimia do Wodzisławia Śl. to 63 km. Ze zgromadzonych przez Jerzego Klistałę danych wynika, iż na trasie przemarszów, pozostało 37 zbiorowych mogił, w których spoczywa około 600 ciał.
Jak podkreśla Jerzy Klistała: - Pamięć o tych tragicznych dniach nie może zaginąć. Bo na pamięć i hołd zasługują. To autentyczni męczennicy walki z hitlerowskim najeźdźcą.