Bycie na świeczniku wcale nie jest łatwe. Czasem dużo prościej byłoby to Boże światło ukryć pod korcem.
Bycie na świeczniku wcale nie jest łatwe. Czasem dużo prościej byłoby to Boże światło ukryć pod korcem. Czy bł. Włoszka z XVII wieku, Joanna Maria Bonomo, nie mogła po prostu wyjść za mąż i korzystać z majątku rodziny, zamiast wstępować do zakonu benedyktynek w Bassano? A jak już tam wstąpiła, to czy musiała składając śluby zakonne od razu wpadać w ekstazę i oglądać w mistycznej wizji Matkę Bożą oraz założyciela zakonu św. Benedykta? Otóż musiała, bo doprawdy głęboko ukochała Chrystusa. Tak głęboko, że jej udziałem stały się mistyczne zaślubiny i stygmaty i kolejne ekstazy i wizje. To przyciągało do klasztoru rzesze ludzi, naruszając spokój klauzury i budziło skrajne emocje. Dość powiedzieć, że jej spowiednik, by nauczyć ją pokory, kazał jej chodzić po klasztorze ze starym koszem na głowie, skacząc i mówiąc: „Oto szaleniec”. Sama siostra Joanna Maria Bonomo choć przepełniona radością płynącą z bliskości z Chrystusem widziała, że dary, które otrzymała, powodują więcej zamieszania niż pożytku, skupiając uwagę bardziej na niej, niż na Tym, który jest dawcą owych łask. Dlatego w trosce o innych bł. Joanna Maria Bonomo poprosiła Boga o ukrycie tych darów przed postronnymi, a zakonnice, które w międzyczasie wybrały ją przełożoną, do końca życia, to jest do 1 marca 1670 roku uczyła, że świętość nie polega na robieniu rzeczy wielkich, ale na doskonałym wykonywaniu rzeczy prostych i zwyczajnych.