Gdzie przebiega granica heroizmu wiary? I czy każdy ma obowiązek mu sprostać?
To nie są bynajmniej teologiczne dywagacje. To realny problem, przed którym Kościół stanął już w IV wieku - co bowiem zrobić z tymi wiernymi, którzy w czasie prześladowań chrześcijan zaparli się Chrystusa? Usunąć ze wspólnoty - twierdził biskup Donat z Kartaginy – apostazja jakiej dokonali oznacza ostateczne utracenie sakramentów chrztu i święceń bez możliwości ich przywrócenia. Takie bezkompromisowe stawianie sprawy przez donatystów brało się z ich osobistego doświadczenia, czyli mężnego sprostania prześladowaniom. Ale zwolennicy biskupa Donata to nie cały Kościół, to ledwie północna Afryka. Co z resztą? Taki dylemat spędzał sen z powiek dzisiejszemu patronowi, Anastazemu I, papieżowi. Sprawował swój urząd ledwie dwa lata – od 399 do 19 grudnia 401 roku – ale to wystarczyło, by mocą swojego autorytetu odrzucił koncepcję podziału Kościoła na "doskonałych" i "upadłych". Męczenników i wspólnotę zdrajców Chrystusa. Św. Augustyn z Hippony, który na płaszczyźnie dogmatycznej podjął się zwalczania błędów donatystów, nazwał papieża Anastazego I "mężem apostolskiej gorliwości". Kościół czci go jako świętego. A my wszyscy w czasie każdej Mszy św. mamy do czynienia ze skutkiem jego papieskiej decyzji. I nie chodzi o akt pokutny, w którym uznajemy naszą grzeszność, tylko o postawę kapłana, gdy czyta później Ewangelię – na stojąco i z pochyloną głową.